Vincenzo Bellini: "Lunatyczka"

1831 / wykonanie: Joan Sutherland, Luciano Pavarotti, Nicolai Ghiaurov, London Opera Chorus, National Philharmonic Orchestra, Richard Bonynge, 1982

Bardzo przyjemna włoszczyzna. Nazywa się "Lunatyczkę" operą półpoważną, ja bym mówił raczej o operze całkiem poważnej, tyle że kameralnej. Temat oczywiście daje możliwość urządzenia farsy, ale Bellini raczej sobie nie żartuje, ewentualnie bywa radosny.

W pierwszym akcie Bellini uknuł parę spektakularnych arii ze sporym polem do popisu dla śpiewaków, a zwłaszcza dla śpiewaczek. Swoje momenty mają też wszak panowie - jednym z moich ulubionych fragmentów jest ten, gdy hrabia Rudolf zachwyca się wsią. Potem coś się psuje, w drugiej połowie aktu jest zdecydowanie za dużo gadania i naprawdę ciekawe momenty są zbyt rzadkie. Może to po części wina tego, że warstwa fabularna pierwszego aktu "Lunatyczki" jest bardzo uboga w akcję, a Bellini rozciągnął go muzyką do strasznych rozmiarów czasowych. Drugi akt to wynagradza, jest już bardzo dobry od początku do końca, obfituje w wiele pięknych arii i nienagannie panuje nad dramatyzmem. Tu panie i panowie dzielą się glorią mniej więcej po równo; warto wskazać choćby pełną napięcia dyskusję Rudolfa z Elwinem czy spektakularne, otoczone ciszą kwestie lunatykującej Aminy pod koniec.

Nie jest to opera wielka, bez wątpienia, ale na wysokim poziomie. Nie na tyle niestety wysokim, bym przy dwóch i pół godziny czasu trwania do niej wracał, chyba że w zestawie z przedstawieniem - z odpowiednią scenerią lunatyczne partie Aminy mogą być nieprzeciętnie klimatyczne.


7.0/10

Komentarze