Theo Angelopoulos: "Pejzaż we mgle"
Potężnie klimatyczny film drogi jako metafora... życia - rozumianego jako tragiczne błądzenie w poszukiwaniu widmowej, zawsze odległej eudajmonii - oraz wkraczania w jego dorosłą brutalność z pieleszy dziecięcej niewinności (i jako taki - ostateczny film drogi?). Tak przynajmniej sądzę - Angelopoulos musi mi wybaczyć prostackość interpretacji, jeśli się mylę, bo nawet jeśli, to doskonale w takiej roli się "Pejzaż we mgle" odnajduje. Zaledwie rys fabularny (zresztą na tyle odrealniony, że ciężki do przyjmowania go jako coś innego niż metafora) i szczątkowa akcja są tu raczej pretekstem do erupcji wspaniałej kinematografii, opartej na spirytualnym, pełnym namaszczenia ruchu kamery (poza Tarkowskim najlepszym przed największymi dziełami Tarra, które Angelopoulos w pewnej mierze antycypuje) oraz nienachalnych, pozbawionych ostrej maniery, ale często przepięknych i metafizycznych zdjęciach plenerowych. Można widzieć ten film jako zbiór pięknych impresjonistycznych obrazków, które starają się komunikować z widzem ani na poziomie intelektualnym, ani emocjonalnym w klasycznym rozumieniu, lecz na poziomie pewnej kinematograficznej wrażliwości. Nie zawsze reżyser zdołał się ze mną porozumieć, gdzieniegdzie odczułem reminiscencje męczącej statyczności z "Podróży komediantów" ale patrząc na niektóre z tych obrazków, byłem absolutnie zaczarowany.
8.0/10
Komentarze
Prześlij komentarz