Otto Preminger: "Anatomia morderstwa"
Jazz, whiskey, kapelusze, stare samochody i Duke Ellington we własnej osobie, a to wszystko tylko na przystawkę - potem dostajemy półtorej godziny epickiego starcia znakomitych w swoich rolach Jamesa Stewarta z George'em C. Scottem. Ich zażarta walka o względy sędziego, świadków i przede wszystkim ławy przysięgłych - walka, w której z szybkością i precyzją chwytają się wszystkiego, co mogą, by przechylić szale na swoją stronę - jest bardziej ekscytująca niż większość filmowych potyczek na miecze czy pistolety i bez wątpienia stanowi jedną z najwybitniejszych scen (a raczej zbiorów scen) w historii "kina sądowego". Intryga, wokół której toczy się proces, jest raczej prosta, nie powala wielowątkowością ani zwrotami akcji, ale wystarcza do rozpisania błyskotliwego scenariusza ze świetnymi dialogami, co w połączeniu z perfekcyjną grą aktorską w przypadku prawniczych antagonistów daje wspaniale spędzone ponad dwie i pół godziny. Obraz z klimatem, klasą i polotem, choć nie ustrzegł się niedociągnięć - trochę niespójna wydaje mi się postać Mary Pilant i jej zachowanie, ponadto zakończenie zostało odmalowane z wielką niecierpliwością, wręcz niedbalstwem, zupełnie nieprzystającymi do wnikliwości reszty filmu. Trochę niedoceniany obraz, może dlatego że jak na 1959 rok trochę wsteczny (nie licząc śmiałej tematyki) - ja go traktuję jako jedno z najpiękniejszych uwieńczeń kina klasycznego, złożone na progu nowej fali.
8.0/10
Komentarze
Prześlij komentarz