AleBrowar & Veholt: Saint No More Hoppy Dark Ale
Długo czekałem na wejście w trzecią dziesiątkę piw AleBrowaru, od eksperymentalnych single hopów, które wypiłem na początku października, minęło sporo czasu. Nie był to jednak czas, w trakcie którego wzdychałem niesamowicie za AB, bo również na początku października mój egzemplarz Johna Cherry'ego wybuchł mi w szafce i narobił potwornego bałaganu (duch woni wiśniowego piwa, która wypełniła szafkę, pałęta się po niej do dziś). Dopiero na następny dzień AleBrowar ostrzegł konsumentów. Ostatecznie tragedii nie było, godzina sprzątania to rzecz do przeżycia, ale wizja przebiegu wydarzeń, gdyby akurat nie było mnie w domu lub gdybym spokojnie czytał sobie etykietę przed degustacją w trakcie wybuchu, sprawiła, że mocno ochłodziło to mój tak gorący wcześniej stosunek do AB. Piłem jednocześnie tyle wspaniałych ich piw, że ciężko byłoby się tak po prostu obrazić. Obrażę się, jak wybuchnie jeszcze jedno, a póki co daję im kolejną szansę. Trzeci rok z rzędu uwarzyli piwo świąteczne pod nazwą Saint No More, tym razem nawet dwa piwa - powtórkę z zeszłego roku i coś nowego. To piwo nie ma już zupełnie nic wspólnego ze świętami, jest po prostu normalnym ciemnym IPA (nazwanym kuriozalnie "hoppy dark ale" - bezsensowne mnożenie nazw dla tego samego stylu). Uwarzone w kolaboracji z browarem Veholt z Norwegii, a konkretniej z jednym z jego piwowarów (ale piwo markowane jest obiema firmami, więc liczę jako kolaborację).
Opakowanie
Etykieta poza głównym nurtem etykiet AB, co prawda postać znana z poprzednich Saint No More, ale "trochę" inny profil no i ogólny układ graficzny i styl etykiety. Bardzo ładnie to wygląda, również dlatego, że połączenie srebra z czernią to połączenie bardzo, ale to bardzo korzystne. Nowy kapsel, taki już pozostanie, stary przechodzi do lamusa. Dość prostacki tekst na kontrze, ale za to jak zwykle dokładny skład.
9/10
Barwa
Pozornie czarne, pod światłem zaś natłok prześwitów ciemnobrązowych i rubinowych - jeszcze mi czegoś zabrakło do ideału, ale blisko.
4,5/5
Genialna, bardzo obfita, o cieszącej oko puchowej, gęstej konsystencji, od początku w zadziwiająco dużych ilościach pozostaje na szkle, a trwałość jest miażdżąca, gruba pierzyna do samego końca.
5/5
Zapach
W mniej więcej równych ilościach rządzi czekoladowo-palona pełnia ciemnego słodu oraz żywiczny charakter amerykańskiego chmielu - wynik to piękny aromat, który pozwala przemówić obu stronom w wystarczającej ilości, złożony, a przede wszystkim bardzo przyjemny.
8,5/10
Smak
Jak w zapachu był sojusz, tak smak to wojna tych dwóch sfer - w ustach słód atakuje bardzo intensywnymi nutami palonymi, natomiast po przełknięciu chmiel tłamsi go zaskakująco potężną i ostrą goryczką; jak łatwo się domyślić, chmiel tę walkę wygrywa i dominuje smak, co niestety na dobre nie wychodzi, bo można mieć do goryczki spore zastrzeżenia - niezbyt szlachetna, narowista, nieco zalegająca; szkoda, poza nią piwo jest pyszne, ale jej mało wyrafinowany charakter sprowadza je do najwyżej niezłego (chociaż daleki finisz, kiedy goryczka wygasa, a powraca trochę czekolady i dużo żywicy, na bardzo wysokim poziomie).
6,5/10
Tekstura
Nie pomaga, jest wyraźnie przegazowane, choć jeszcze bez katastrofy.
1,5/5
Parę dni temu piłem Molly IPA z Doctora Brew z teoretycznie i praktycznie znacząco wyższą goryczką niż tutaj, ale tam byłem zakochany, a tutaj ta goryczka mi popsuła zabawę (choć piwo ostatecznie i tak jest dobre). Nie mówiąc o takim 1000 IBU Mikkellera, jednego z najlepszych IPA, jakie piłem, w którym goryczka była na poziomie absolutnie miażdżącym. Prowadzi mnie to do przekonania, że w goryczce zdecydowanie nie jest najważniejsza jej wysokość (to znaczy - o ile nie jest za mała; mówię o przypadku, w którym można by ją potencjalnie uznać za za dużą), a charakter, tak zwana szlachetność.
To bez wątpienia ostatnie piwo AleBrowaru, jakie wypiłem w tym roku, mogę więc pokusić się o refleksję. Miało być ich dziesięć, było dziewięć. Jedno wybuchło, z pozostałych aż cztery nie były godne uwagi, trzy były, ale nie robiły szału jak na sektor rzemieślniczy, a dwa były wybitne, tyle że w jednym z tych dwóch - tym lepszym, co gorsza - maczało palce Nøgne Ø. Tak, jestem w stanie przyłączyć się do utyskiwań na spadek formy AleBrowaru. Ciągle mam w pamięci obraz z 2013 roku, obraz browaru, przed którego trzema różnymi stoutami - amerykańskim, wędzonym i mlecznym - padałem na kolana; który oczarował mnie trzema różnymi IPA - ciemnym, amerykańskim i brązowym; który w końcu na dokładkę dołożył rewelacyjną interpretację saisona. Dlatego w nowym roku dalej mam zamiar dawać każdemu nowemu piwu AB szansę, ale jeśli 2015 będzie na podobnym poziomie, co 2014, to w 2016 moja pamięć nieco się pogorszy i będę pił tylko te ich piwa, które spodobają mi się a priori, już ze względu na koncepcję - ewentualnie te, o których przeczytam wyśmienite recenzje - i nie będę się rzucał na każde nowe IPA, jakie uwarzą. Nie sądziłem, że to powiem, ale na chwilę obecną Doctor Brew, Szałpiw, a nawet Kingpin, z którego piłem jeno dwa piwa, to dla mnie bardziej ekscytujące inicjatywy.
6.0/10
Komentarze
Prześlij komentarz