Bobby Hutcherson: "Dialogue"

1965

Świetny post-bop urastający czasem do awangardy w wykonaniu doprawdy gwiezdnego sekstetu. Poza nieco mniej znanym liderem mamy tu pięć żelaznych nazwisk lat 60., aczkolwiek indywidualne umiejętności spełniają tu rolę drugorzędną - wartość tego albumu nie opiera się na wirtuozerii, w ogóle niewiele tu na nią miejsca, a na świetnych, zróżnicowanych koncepcjach i precyzyjnym wykonaniu, co tworzy niecałe 40 minut muzyki o ciekawej i wyrazistej atmosferze oraz nieskazitelnym poziomie technicznym. Na ile Bobby Hutcherson faktycznie był tu liderem, na ile zarządzał (bo komponować nie komponował) - ciężko powiedzieć, natomiast jest mimo wszystko postacią kluczową, bo atmosfera większości utworów (zaś atmosfera jest tu kluczem) jest prowadzona przez magiczno-oniryczne brzmienie jego instrumentu. Przemyślana zdaje się kolejność utworów - zaczynamy pobudzająco, ale w miarę konserwatywnie, później wciąż jeszcze formalnie konserwatywny drugi utwór wnosi już mało konserwatywną atmosferę, następnie pogrążamy się w coraz bardziej swobodnych i zdezintegrowanych formach o niejednoznacznych nastrojach, by zakończyć lekkim odprężeniem. 

Catta to klimatyczny, dość namiętny kawałek, prowadzony przez modalnie hipnotyzujące, taneczne frazy Andrew Hilla, na tle których bardzo ładne solówki grają soliści na czele z ekspresyjnym, bardzo swobodnym Riversem. W Idle While zespół jest o krok od stworzenia nowego nurtu, który trzeba by nazwać jazzem onirycznym. Jak w pierwszym kawałku kluczowy była gra Andrew Hilla, tak tutaj brak jego gry. Zastąpienie w roli harmonicznej fortepianu wibrafonem - a na czas solówki zawieszenie harmonii - a także użycie fletu przez Riversa rozrzedziło atmosferę i wprowadziło rozmarzoną senność, w którą świetnie wpasowały się niewymuszone, powolne solówki. Les Noirs Marchant zaczyna jak mniej lub bardziej normalny post-bobowy utwór, ale szybko przeradza się w otwartą formę, w której wszystkie instrumenty są równouprawnione i dostają dużą swobodę, zostają wyzwolone z tradycyjnych bopowych ról melodycznych, harmonicznych i rytmicznych. Efekt to dzika i nastrojowa rozmowa wszystkich sześciu wykonawców, jakkolwiek mogliby sobie poczynać nieco bardziej odważnie. Najlepszy i najdłuższy na liście tytułowy utwór funkcjonuje mocno podobnie, ale jest bardziej przemyślany. Najważniejszym instrumentem jest wibrafon lidera, który wyznacza oniryczny, enigmatyczny i tajemniczy nastrój. Wokół niego pozostałe instrumenty budują szatę bardziej brzmieniową niż melodyczną za pomocą niby to swobodnych, ale jednak dobrze przemyślanych i zgranych ze sobą fraz. Ghetto Lights to już niezobowiązujący, zwyczajny post-bopowy kawałek na rozluźnienie nastroju.

Jedno z wielu jazzowych dzieł lat 60., które zasługuje na dużo większe uznanie w rankingach.


8.0/10

Komentarze