Victor Sjöström: "Furman śmierci"
Baśniowy film, który współczesnemu widzowi może przypominać alternatywną, sylwestrową wersją "Opowieści wigilijnej", chociaż tak naprawdę to adaptacja opowiadania Selmy Lagerlöf, szwedzkiej pisarki, z której dzieł szwedzka kinematografia czerpała w epoce niemej często, gęsto i w bieżącej współpracy. Magiczny, nokturnowy klimat świata duchów, stworzony przy pomocy imponujących efektów specjalnych, zapada głęboko w pamięci. Victor Sjöström wypadł świetnie zarówno jako reżyser, jak i jako odtwórca głównej roli. Mimo wszystko nie rozpłynę się w zachwycie - historia jest jaka jest. Motyw z furmanem śmierci jest świetny, ale melodramatyczne dzieje świata realnego, które zajmują większość filmu, w XXI wieku nadają się do skansenu i ciężko im na dłużej zająć widza (choć momentami można wczuć się w naiwne i banalne piękno sprzed prawie stu lat). Życzyłbym sobie więcej scen fantastycznych, a mniej zwykłego melodramatu, ale i tak jest to piękne dzieło, a w swoich czasach musiało chyba obezwładniać. Oryginalna muzyka bardzo, bardzo pomaga obrazowi, jest znakomicie dopasowana (co jest dalekie od oczywistości w przypadku filmów niemych). Ach, no i chyba każdy, kto oglądał "Lśnienie", zastanowił się po seansie "Furmana", czy bez niego dzieło Kubricka nie powstałoby uboższe o jedną z najbardziej rozpoznawalnych scen w historii kina. Ja rozwiewam wątpliwości - podobieństwo jest za duże, a Kubrick za dużo filmów w życiu musiał obejrzeć, żeby to był przypadek. Szczególnie że "Furman śmierci" to jedno z najbardziej fetowanych dzieł kina niemego, lepsze zapewne od każdego filmu nakręconego przed latami dwudziestymi.
7.0/10
Komentarze
Prześlij komentarz