Tim Burton: "Ed Wood"
Pomysł sam w sobie jest całkiem ujmujący swoją przewrotnością, a również pewną melancholią - film biograficzny o "najgorszym reżyserze w historii" zapowiada się i śmiesznie, i smutno. Burton skupił się raczej na śmiechu, by na sam koniec wyciągnąć z tego śmiechu smutek. Jak wyszło? Różnie. Niezła jest specyficzna estetyka, jakiej konsekwentnie trzyma się reżyser, tworzy fajną aurę wokół filmu; jest solidnie, zabawnie zagrany; można się czasem uśmiechnąć, można się czasem wciągnąć. Na podziw zasługuje odtworzenie z wyjątkowym polotem pewnego wycinka historii kina. Problem z tym filmem jest taki, że historia Eda Wooda jest zdecydowanie ciekawsza, gdy się o niej myśli z dystansu, niż kiedy styka się z nią bezpośrednio przez długie dwie godziny - trochę wtórnością wieje, a nawet gdy nie wieje, to nigdy nie bywa fascynująco. Druga sprawa, to że film jest naiwnie prosty w akcji i dialogach - wszystko dzieje się jakoś bez oporu (a la "- dzień dobry, zrobię świetny film; - no już dobra, masz tę robotę"), a dialogi są zwyczajnie płytkie. Momentami rozrasta się to do rozmiarów kiczu (bardzo możliwe, że celowo, co niespecjalnie coś zmienia).
6.0/10
Komentarze
Prześlij komentarz