The Police: "Synchronicity"
Przyjemny pop rock, nawet jeśli trochę bezpłciowy i drażniąco grzeczny. Poza tym, że niektóre kompozycje są naprawdę fajne, to jeszcze mamy tu brzmieniowe wspomożenie się dorobkiem nowej fali. Uwypuklony bas, ostro zaznaczony rytm, odprężający głos Stinga, wzbogacające brzmienie dźwięki syntezatorowe naokoło każdej piosenki, brzdękające gitary, ładne i chwytliwe melodie - udane połączenie. Trzy utwory są naprawdę dobre i gdyby album zachował ich pozom przez dziewięć kawałków, The Police byłby zespołem godnym poważniejszego zapamiętania. Synchronicity I brzmi jak uproszczony, upopowiony King Crimson lat 80. - umiarkowanie interesujący, ale bardzo przyjemny new wave z wyrazistym elektronicznym brzmienie, wciągającą, energiczną linią perkusyjno-basową i zgrabnie przeplecionymi ze sobą wokalami. O My God, być może najlepszy kawałek, angażujący rytmicznie i melodycznie "rockowy synthpop", podrywa do tańca pociągającym basem, jest fajnie odprężony, bezpretensjonalny i ładnie zaaranżowany. Wrapped Around Your Finger, dużo ładniej romantyczne niż przesłodzony hicior Every Breath You Take ma nawet w sobie coś nokturnalnie klimatycznego. Z drugiej strony - miłe brzmieniowo, ale dość infantylne i nieciekawe Walking in Your Footsteps niczym Peter Gabriel na kacu czy nieudolna próba zrobienia czegoś ciekawego z wokalem Stinga w Mother. Pozostałe utwory są fajne, ale jakby ich nie było, to nie stałoby się zupełnie nic poza tym, że świat byłby uboższy o te miliardy odtworzeń Every Breath You Take. Pozytywny album, choć czysto rozrywkowy, nawet tę nie do przesady przecież nobilitującą etykietkę art rocka trzeba tu traktować z rezerwą.
6.0/10
Komentarze
Prześlij komentarz