Sion Sono: "Miłość obnażona"
O tym filmie można napisać sporo. Jest oryginalny i pełen twórczej swobody oraz wizji reżyserskiej, wylewają się one z niej tak, jak niestety z mało którego filmu naszego tysiąclecia. Na pierwszy rzut oka to przede wszystkim komedia nieskrępowanego absurdu i prowokacyjne zderzenie religii (w tym sekciarskiej) z seksualnością (w tym perwersyjną), przy okazji wchodzące w intensywny dialog z fetyszami japońskiego kina i kultury w ogóle, pastiszując je czy wręcz się z nich lekko naśmiewając. Nie zawsze humor trafiał w mój gust, nie wydaje mi się też, że aż cztery godziny były potrzebne, ale Sono stawia przed widzem wiele interesujących obrazów. Za swobodą treści idzie swoboda formy - może dalekiej od zachwycającej, ale wyrazistej i przykuwającej oko, przede wszystkim szybkim i pełnym wyczucia montażem. Niekiedy w połączeniu z dobrze dobraną ścieżką dźwiękową tworzy się imponujący strumień audiowizualny. W tej niesamowicie swobodnej, obrazoburczej, momentami trochę zanadto głupkowatej komedii czai się jednak przede wszystkim dramat o zaskakujących pokładach wrażliwości. Sion Sono pokazał, że w XXI wieku można jeszcze stawiać oryginalne pomniki artystyczne najsłynniejszemu z uczuć, co, jakby się zastanowić, jest naprawdę imponujące.
7.5/10
Komentarze
Prześlij komentarz