Sam Peckinpah: "Dzika banda"
Bardzo wypieszczony western, rzadko w tym gatunku spotyka się tak chłodną kalkulację wykonania. Wszystko wydaje się mocno trzymane w ryzach przez reżysera i od początku do końca zachowana jest wielka powaga, brak tu całkowicie scen, które zdawałyby się prześmiewać same siebie, jak to często w westernach bywa. Plus tego jest taki, że ciężko tu w ogóle coś skrytykować, natomiast być może wynika z tego również minimalna suchość, sztywność - i przez to brak atmosfery, przynajmniej ja go odczułem. Scena strzelaniny-masakry otwierającej film wprawiła mnie w zachwyt - niesamowita dynamika, fantastyczny montaż, twarda, ale finezyjna brutalność. Ten zachwyt już niestety nie powrócił, nawet w masakrze pożegnalnej - ta była już nieco przegięta (acz przy gówniarskich jatkach Tarantino i tak mogłaby uchodzić za coś niezwykle subtelnego). Historia bardzo dobra, postać główna bardzo dobra i pięknie zagrana (reszta trochę odstaje), zdjęcia i montaż bardzo dobre - ale już nie zachwycające. Wspomnieć trzeba jeszcze o znakomitej scenografii, choć jak mówiłem - mimo pieczołowitości realizacji tego wielkiego filmowego przedsięwzięcia, atmosfery dzikiego zachodu za mocnej nie znalazłem. Peckinpah kłania się jednak tylko i wyłącznie przed Sergio Leone.
7.5/10
Komentarze
Prześlij komentarz