Pinta: Call Me Simon

Imperial Irish Red Ale / 6,9% / 19,1 blg / recenzja z 28.07.2014

Na koniec krótkiej serii piw Pinty i AleBrowaru ciekawa osobliwość - piwo uwarzone we współpracy z walijskim vlogerem (podobno bardziej popularnym w Polsce niż na wyspach). Dużo krzyku było o zasadność czegoś takiego, ale mnie w tym piwie akurat bardziej ciekawi zawartość butelki, bo styl jest nietypowy - imperialne irlandzkie czerwone ale brzmi interesująco, a przede wszystkim ryzykownie - w końcu jedną z głównych zalet IRA jest świetna (w założeniu) sesyjność, czyli coś, co w czymkolwiek imperialnym raczej nie występuje.

Opakowanie
Ładna, walijska etykieta w stylu Pinty. Rzut oka na jak zwykle maksymalnie bogatą w informacje etykietę i wiadomo już, że imperializm będzie polegał nie tylko na wysokim ekstrakcie, ale i na użyciu amerykańskiego chmielu (zresztą Pinta zawsze właśnie tak rozumiała słowo "imperialny"). Zadziwiająco wysokie IBU. Wyobrażałem sobie bardziej słabe barley wine, tu widocznie idą sprawy jednak w stronę jakiegoś IPA. Ciekawe.
9,5/10

Barwa
Znakomita i intrygująca - z pozoru głęboko, nawet ciemnobrązowe, pod światłem pozwala ujrzeć fantastyczne, miedziane przebłyski; piękne. 
4,5/5

Piana
Umiarkowanie obfita, za to gęsta, obficie oblepia szkło, acz nie utrzymuje się za długo na powierzchni. 
3,5/5

Zapach
Genialny aromat chmielowo-owocowo-karmelowy - na pierwszym planie zdecydowanie owoce, ciemne owoce, zarówno suszone (śliwki), jak i nie (borówki, jagody, nawet truskawki); te owoce owiane są karmelowym tłem, które nadaje im słodyczy - jednocześnie nie w tle, ale bardziej obok poczynają sobie nieźle bardziej rześkie, cytrusowe owoce amerykańskiego chmielu - kompozycja jest powalająca i intensywna. 
9,5/10

Smak
W ustach, nim jeszcze coś do nas dotrze, najpierw uderza ogromna gęstość, niezwykle aksamitna, bez większej przesady syropowa; pomijając na razie teksturę, sam smak różni się zasadniczo od zapachu - absolutnie nie jest zły, ale jednak in minus; owoce jakby się ulatniają, dominuje karmel i chmiel, ale już przejawiający się nie w cytrusach, a mocnej, nieco wymagającej, ale jednak atrakcyjnej goryczce, dobrze zbalansowanej; na finiszu rządzi już totalnie chmiel, pozostawiając intensywny, ziołowy posmak; bardzo, bardzo smaczne, ale w ustach jest nieco zagubione, nieco za mało aromatyczne, przez co dość mocno wyczuwalny jest alkohol - wszystko jednak w granicach dostojności, piwo smakuje bardzo szlachetnie. 
8,5/10

Tekstura
Jak już mówiłem, jest niesamowita - prawie na pewno jest to najgęstsze piwo, jakie w życiu piłem, a miałem przyjemność poznać wiele stoutów imperialnych i porterów bałtyckich; gazu jednocześnie bardzo mało, co świetnie współgra; mimo wszystko zbyt zalepiające, minimalnie.
4,5/5

Na szczęście rozstaję się z Pintą w pokojowej atmosferze. Znakomite piwo, co prawda daleko od najwyższej półki Pinty, ale ciężko narzekać. Zapamiętam je w szczególności ze względu na niezwykłą teksturę, a konkretnie, jak wspomniałem, największą gęstość, z jaką się w piwie spotkałem. Bardzo warto.


8.0/10

Komentarze