Pinta: Call Me Simon 8,1%

English Barleywine / 8,1% / 19,1 blg / recenzja z 25.09.2015

Pinta postanowiła powtórzyć - w moim odczuciu bardzo udany - epizod wspólnie uwarzonego piwa z walijskim vlogerem Simonem Martinem. Koncepcja bardzo podobna i podobnie dziwna - imperialna wersja lekkiego, brytyjskiego piwa, tym razem nie IRA, a bittera.

Opakowanie
Podobna do zeszłorocznej etykieta, tym razem angielsko-walijska. Poza tym wysoki standard Pinty.
9,5/10

Barwa
Bursztynowo-czerwonawa, dzięki zmętnieniu wyjątkowo ładna, wręcz intrygująca.
4,5/5

Piana
Obfita i gęsta, gorzej z trwałością, już po paru minutach są pierwsze dziury na tafli.
3/5

Zapach
Dużo wszystkiego - trochę skondensowanego, słodkiego, owocowego chmielu, trochę słodu a la przypieczona skórka od chleba, a również trochę nut ciężkich, wręcz winnych, przypominających angielskie barley wine. Zapach złożony i dostojny, poza tym po prostu przyjemny, może tylko trochę za ciężki, zbyt alkoholowy.
8/10

Smak
Odbicie zapachu - tu dominuje już zdecydowanie ta sfera winna, wręcz likierowa, przypominająca mi trochę... Martini, poza tym dalej wtrącenia chlebowej słodowości, a na finiszu mocne uderzenie chmielową, ziołową goryczką. Gdyby nie ten przegięty jak na moc alkohol, mogłoby być znakomite, ocierać się o genialne, bo jest złożone, intensywne i eleganckie i można się nim - tak jak ja - delektować przez ponad godzinę, a tak nazwę je tylko bardzo dobrym.
8/10

Tekstura
Nie pomaga w zwalczeniu jedynej wady, a właściwie ją trochę pogłębia - wysoka gęstość i wysokie wysycenie jeszcze trochę podnoszą ciężkość, acz tragedii nie ma.
2,5/5

Szkoda, że nie udało się lepiej zapanować nad tym alkoholem, bo poza tym to niesamowicie dostojne i złożone, no i po prostu pyszne, degustacyjne piwo. Takie trochę piwo dla cierpliwych osób. Po oszlifowaniu mógłby to być majstersztyk, ale pewnie Pinta nie poświęci mu za dużo czasu.


7.0/10

Komentarze