Paul Thomas Anderson: "Boogie Nights"

1997

Spektakularne, epickie niczym film historyczny (którym zresztą w pewnej mierze jest) studium degeneracji zdegenerowanego od początku środowiska. Scenariusz jest bardzo wciągający, ma wyraziste postacie, płynne dialogi - odpowiada za wielkie walory rozrywkowe tego filmu, a reżyseria Andersona wnosi walory artystyczne. Montaż pełen ogromnego wyczucia i flow, żyjąca kamera, a może przede wszystkim doskonałe udźwiękowienie - Anderson wziął wyłącznie muzykę z zewnątrz, ale uszył z niej garnitur pasujący do obrazu jak ulał - stwarzają przykuwający oko strumień audiowizualny, intensywny mimo że trwa dwie i pół godziny. Mimo wszystko jest to film trochę rozwleczony, bo zbyt szybko staje się oczywiste, że to jeszcze jedna historia wielkiego wzlotu i wielkiego upadku, ale tylko trochę. Momentami zanurzenie w świecie przemysłu pornograficznego jest tu tak dosadne, że przytłacza - w innych ujęciach jest czysto kiczowate i śmieszy (czasami też żenuje). Film daleki od wielkiego, ale zabawny, odpychający, angażujący, ładny, intensywny i bardzo dobrze zagrany.


7.0/10

Komentarze