Offspring: "Smash"

1994

To nie jest tak, że ten album to jakaś całkowita klęska i muzyczne zero. Trzeba mu oddać, że ma nawet przyjemne ciężkawo-brudnawe brzmienie (aczkolwiek zupełnie banalne), parę fajnych melodii (aczkolwiek zawsze bardzo prostych, odrobinę przesadnie) i punkową rytmiczną chwytliwość. Mimo tego jest bardzo zły, tak w formie, jak i w specyficznie rozumianej treści. Paskudnie prostackie harmonie, obrzydliwie punkowa banalność kompozycji, ciężka do strawienia schematyczność piosenek, przez którą nawet wyskok w stronę czegoś takiego jak ska w What Happened to You? jest pożądaną odmianą. Z prawie każdego utworu mniej lub bardziej wyziera coś, czego nie da się nie nazwać złym smakiem, który swoją kulminację osiąga chyba w biesiadnym refrenie Genocide (po którym odzywa się nie mniej żenujący od muzyki "narrator", mówiąc, że to podobało mu się szczególnie!). Wolę ciszę od każdego utworu na tym albumie. Ale to nie koniec - cała ta płyta poci się obficie wzbudzającą dość silne zażenowanie atmosferą gimnazjum, rozumianego jako nastoletnia tępota, bezrefleksyjność, bunt wobec wszystkiego co mądre i pozerstwo na hardcorowość. Są zespoły, Pixies chociażby, które sprawiają, że tęsknię za byciem nastolatkiem - Offspring sprawia, że jestem zażenowany, że nim byłem (nie żebym znał wtedy którykolwiek z tych zespołów, chodzi tylko o nastrój, jaki generują i wartości emocjonalne, które oddają).


3.5/10

Komentarze