Mike Leigh: "Nadzy"
Bardzo udany dramat, dramat pełną gębą - zamoczony nieco w filozofii, nieco w psychologii, nieco w teatrze, a najwięcej w ludzkich uczuciach o tym mrocznym obliczu: samotności, zagubieniu praktycznym i egzystencjalnym, cierpieniu i paru innych. Nie jest to bynajmniej traktat filozoficzny ani nie próbuje nim być - przemyślenia wszelakie, ani uporządkowane, ani głębsze niż trzeba, są tu na służbie u dynamiki filmu i bardzo dobrze; całość płynie bardzo wartkim nurtem i wypada zarówno inspirująco, poruszająco, jak i momentami niebotycznie zabawnie. W dodatku wizualnie jest długimi okresami bardzo ładnie, a momentami nawet zdjęcia są naprawdę piękne. Jeszcze jedną zaletą jest niezła, melancholijna atmosfera brytyjskości, nakręcana przez lokacje, akcent i frazę oraz muzykę. Zabrakło mi może jakiejś mocniejszej konkluzji, lepszego splotu wątków na koniec, ale ogląda się to bardzo szybko i bynajmniej nie beznamiętnie. Przedstawienie - mimo dobrej formy większości aktorów - skrada fantastyczny David Thewlis, który jakimś sposobem nie ma na koncie, jak się zdaje, większej roli w żadnym innym naprawdę dobrym filmie, a kojarzony jest głównie z Harry'ego Pottera. To przykre, bo tutaj daje popis niemal na miarę Jacka Nicholsona. W idealnym świecie takie proste-nieproste dramaty pełniłyby rolę kina codziennego użytku - w naszym świecie powstało ich na takim poziomie pewnie tylko parę.
7.5/10
Komentarze
Prześlij komentarz