Maurice Pialat: "Za naszą miłość"
Ach, nie ma to jak sto minut zgłębiania perypetii arcynudnej, niezainteresowanej niczym poza romansami nastolatki, przeplatanych histerycznymi rodzinnymi dramami, przedstawionych niemal zupełnie bezpłciowo od strony formalnej - i udawania, że to jakaś sztuka, a nie miniaturowa opera mydlana. Broni się ten film jedynie nienachalnością, faktycznie udanym, cynicznym realizmem, aczkolwiek realizm jest jednocześnie jego gwoździem do trumny - przedmiot refleksji Pialata jest tak nieciekawy, że sprawę mogły uratować jedynie walory formalne. Nie uratowały, bo ich praktycznie nie ma. Strata czasu. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że w pierwszej kolejności powstał ten film po to, by sześćdziesięcioletni reżyser mógł zakręcić się wokół roznegliżowanej szesnastolatki.
4.0/10
Komentarze
Prześlij komentarz