Masaki Kobayashi: "Harakiri"
Świetny na wielu płaszczyznach. Przede wszystkim wizualnie: zdjęcia są znakomite - kompozycje kadrów doskonale wykorzystują potencjał symetrii, linii prostych, wielokątów, proporcji, a gdy jeszcze czasem zostaje to wzbogacone przekrzywionymi kamerami, dramatycznymi zbliżeniami i spektakularnym montażem, robi się bosko. Efekt wizualny, sam w sobie wspaniały, wraz z wykorzystaniem groźnej muzyki Takemitsu, dostojnego ustawienia duetów lub grup postaci oraz monumentalnej mimiki aktorów stanowi też podstawę do stworzenia niepowtarzalnej estetyki-atmosfery śmiertelnie poważnego świata raczej bogów niż ludzi, choć jak się okaże bogów tylko powierzchownie. Jedynie przyczepić się można do tego, że koncepcja trochę za bardzo się powtarza, to znaczy stoi w miejscu od pewnego momentu, choć ostatnie dwadzieścia minut wiele wynagradza, a maksimum estetyczne zostaje osiągnięte w scenie pojedynku na polach, a więc jednej z ostatnich. Do tego treść o rozmiarach w sam raz na film, sprawna, pełna symboli przypowieść o ludziach spętanych oddaniem dla abstrakcyjnego pojęcia honoru, którzy ostatecznie nie tylko rujnują nim życie innych osób, ale nawet nie pozostają mu wewnętrznie wierni i wypaczają w oparach gigantycznej hipokryzji. No i całkiem wciągający scenariusz, trzymający w napięciu, rozpadającym się tylko trochę w trakcie zbyt długiej retrospekcji. Wielkie kino.
8.5/10
Komentarze
Prześlij komentarz