Irvin Kershner: "Imperium kontratakuje"
Nie zauważałem tego za młodu, ale "Imperium..." to diametralnie inny film od swojego poprzednika. W ciągu trzech lat seria niebywale dojrzała; po rozkosznie przyjemnej, ale bardzo prostej i trochę infantylnej "Nowej nadziei" ukazał się już sequel rozbudowany, epicki, poważny, z dużo większym rozmachem, jak się zdaje, w niemal każdym aspekcie. Jak "Nowa nadzieja" stwarzała raczej pewne punkty wyjściowe, zalążki, na których można by dopiero zbudować pełnoprawne uniwersum, tak "Imperium..." wzięło się już faktycznie za jego budowę. Zamiast jednego Tatooine, mamy już trzy epickie światy: Hoth, Dagobah i Bespin; scenografia, choć już wtedy znakomita, tu jest po prostu obfitsza, bardziej różnorodna i wszędobylska. Scenariusz liniowy i opowiedziany łopatologicznie wówczas, teraz został rozdzielony przez większość filmu na dwie ścieżki, za których przebiegiem trzeba już w dodatku jakoś tam nadążać. Bardzo pogłębione zostały wszystkie kluczowe postacie i ich dialogi, co ucięło kłębiącą się głównie w tych rejonach infantylność. Pomógł w tym jeszcze fakt, że sami aktorzy, trzy lata wcześniej wyjęci przecież z seriali i filmideł dziesiątego sortu, nabrali doświadczenia i zaliczyli znaczny progres. Nastąpiło też przesunięcie ciężaru z rozgorączkowanego efekciarstwa w stronę chłodnej subtelności; udało się pozostawić, a nawet zwiększyć efektowność przy jednoczesnym radykalnym ograniczeniu efekciarstwa. Nawet muzyka, już w "Nowej nadziej" epicka i szyta na miarę, tu wydaje się wręcz skomponowana w sposób ciągły na te dwie godziny, jakby równolegle z tekstowo-wizualnym librettem szła partytura. Do amuletów skazanych na poczesne miejsce w popkulturze dołączyło kilka nowych (przede wszystkim postać Yody), a stare zostały rozbudowane (znacznie poszerzona koncepcja Mocy; tym razem efektowna walka na miecze świetlne).
Sądząc po tym, co napisałem, wydaje się, że następca zmiażdżył poprzednika, a jednak jedynie "wyraźnie, ale nie mocno przewyższył". Po pierwsze, patrząc bezwzględnie, nie porównując z "Nową nadzieją", to wciąż jest to dość proste kino, wciąż czysto rozrywkowe i skierowane do ludzi młodych przynajmniej duchem. Ponadto dojrzałość została okupiona pewnymi stratami: ta bezpośredniość pierwszego dzieła, jego prostota, wręcz dzikość - pociągały za sobą pewien rodzaj urokliwości, ciepła, którego tutaj już nie ma. Epizod IV przerasta go też swoją pierwszą połową z powściągniętą akcją, spokojną, pozwalającą rozkosznie wczuć się w uniwersum - w epizodzie V jest po prostu trochę za dużo pędzącej akcji. Jak napisałem jednak wówczas, tak napiszę teraz - rzadko kiedy kino czysto rozrywkowe bywa aż tak dobre.
7.5/10
Komentarze
Prześlij komentarz