Harry Partch: "And on the Seventh Day Petals Fell in Petaluma"
Harry Partch w akcie zabawy - i to zabawy często wręcz zabawnej. Ten ekscentryczny kompozytor ma kilka żelaznych wyznaczników swojego oryginalnego stylu: tutaj akcent został zdecydowanie przesunięty z metafizycznych poszukiwań nowej emocjonalności na gruncie mikrotonalności na bardziej "przyziemne" eksperymenty i poszukiwania brzmieniowe, a także rytmiczne. Można tę kompozycję widzieć jako hipnotyczny ciąg scenek, z których każda to inne zestawienie jednego, dwóch lub więcej z niesamowitych instrumentów Partcha i inny schemat (poli)rytmiczny, który w końcu zmierza do zaprzestania tworzenia zupełnej nowości i nakładania na siebie dotychczas zaprezentowanych scenek dla osiągnięcia efektu wtórnego. Ekstrawagancka, tajemnicza atmosfera wyciągnięta z mikrotonalności w tle tego wszystkiego. Odsłuchanie "Petals..." jest jak podróż przez krainę czarów, przy czym tym razem nie jest to kraina mistycyzmu i powagi starożytnego kosmosu jak w "Delusion of the Fury", tylko prędzej coś na kształt uniwersum Alicji Lewisa Carrolla. Jest znacznie lżej i raczej właśnie zabawnie niż metafizycznie (no i z Carrollem łączy też ten utwór zabawa z logiką materiału). Mimo lżejszej formy efekt jest wciąż niesamowicie wciągający i oczarowujący, a odkrywanie kolejnych "scenek" to zabawa nie tylko przyjemna, lecz i pouczająca, wymagająca wysiłku. Awangarda świeża (mimo upływu lat), klasowa i dość przystępna.
7.5/10
Komentarze
Prześlij komentarz