Gareth Edwards: "Strefa X"
Niezwykle pozytywne zaskoczenie. Już sam tytuł, a również opis fabuły, w ogóle cała otoczka - wszystko sugeruje przygłupi, horrorowaty film rozrywkowy dla nastolatków i dorosłych nastolatków. Nic bardziej mylnego. I mniejsza nawet o przesłanie, jakie film okazuje się zawierać, bo może nie jest ono najwyższych lotów. Przede wszystkim natomiast dostajemy zadziwiającą subtelność - wydaje się, że sieczka musi nadejść, że to już za chwilę, ale nie nadchodzi nigdy; panuje niewygodna atmosfera niebezpieczeństwa czyhającego gdzieś niedaleko, nawet niekiedy ekstremalnie niedaleko, ale koniec końców na atmosferze się kończy i postrzegam to za strzał w dziesiątkę. Subtelność podkręca też liryczny ambient, piękne lokacje (parę zdjęć wprost świetnych) i bardzo solidne aktorstwo, bez rewelacji, ale i bez cienia pretensjonalności (senna, ezoteryczna i urocza Whitney Able jest nawet lepsza niż solidna), w końcu dobre, twarde zakończenie. Udało się też zbudować bardzo ciepłą, przytulną wręcz atmosferę charakterystyczną dla niektórych filmów drogi mimo jednoczesnej obecności niebezpieczeństwa. Nie jest to film wybitny, nie jest ekscytujący, historia nie jest wielce porywająca, nie ustrzegł się paru może nie złych, ale słabych dialogów i rozwiązań narracyjnych, jest zupełnie banalny i nie ma w nim nic, co stawiałoby go na półce "must see" - ale ogląda się go bezwzględnie przyjemnie. Rzetelna kinematografia i dobry pomysł na wieczór.
6.0/10
Komentarze
Prześlij komentarz