Charlie Chaplin: "Światła wielkiego miasta"
Śmiały akt przywiązania do kina niemego już parę lat po przełomie dźwiękowym, który przewyższył prawie wszystkie nieme filmy w historii. Piękny, żywiołowy popis Chaplina, występującego tu w rolach reżysera, producenta, scenarzysty, edytora i kompozytora muzyki; popis dzięki temu bardzo dopracowany, wypracowany i przemyślany, ale jednocześnie dziki. Sympatyczny, momentami (trochę zbyt krótkimi) rozgrzewający serce, z uroczym głównym bohaterem, o cieszącym oko dynamizmie i obfitości scen zbiorowych; ze znakomitą, uszytą na miarę ścieżką dźwiękową. Przyjemnie się na to patrzy, tyle że w moim przypadku trochę bez emocji. Lepiej już było z tym w "Brzdącu", który być może nie był tak dopracowany kinematograficznie. Bo jednak ta hybryda to wciąż jest przede wszystkim slapstick; póki co jeszcze żaden slapstick mnie nie urzekł tak na całego i ten się nie wyłamał. Melodramacik tu jest i ma świetnie pomyślane, subtelne zakończenie, ale raczej robi za tło dla gagów, które z kolei co najwyżej skłoniły mnie dosłownie parę razy do dość beznamiętnego parsknięcia. Kino nieme ma filmy i bardziej wiarygodne, dojrzalsze emocjonalnie, i jednocześnie bardziej zachwycające wizualnie. Zdecydowanie dobra rzecz, ale jak na jedno z najlepiej ocenianych dzieł Chaplina trochę zawód.
7.0/10
Komentarze
Prześlij komentarz