BrewDog: Watt Dickie
Dzisiejsza degustacja będzie bardzo osobliwa. Skosztuję bowiem piwa tak mocnego, jakiego jeszcze nie piłem i najpewniej jednego z najmocniejszych w całym życiu. Jak dotąd moim rekordem pozostawało Tokyo* - również z BrewDoga - z zawartością alkoholu 18,2%. Podnoszę sobie osiągnięcia bardzo wysoko, bo Watt Dickie jest niemal dwukrotnie mocniejszy z aż 35%. Osobliwa będzie również najmniejsza, jaką w życiu spotkałem objętość butelki - zaledwie 60 mililitrów. Czy to jeszcze piwo, czy już bardziej spirytualia?
Opakowanie
Apteczna fiolka z żadnej strony nie przywodząca na myśl piwa, zapakowana w kartonik. Trzeba na wstępie pochwalić BrewDoga za zdecydowanie się na taką objętość - po pierwsze, można wypić piwo w całości, a jednocześnie się nie zalkoholizować, a po drugie dzięki temu nikt nie musi wydawać kilkuset złotych, żeby zetrzeć się z taką ciekawostką (choć nie da się ukryć, że nawet za ten maleńki flakonik dałoby się nabyć cztery-pięć półlitrowych, przepysznych piw z Pinty bądź AleBrowaru). Zawsze znakomite wrażenie robi również zapakowanie butelki w pudełko. Przyczepić się jednak trzeba do braku niemal jakiegokolwiek opisu piwa - dowiadujemy się tylko, że to piwo i jakie jest mocne. Szata graficzna również nie powala.
7,5/10
Istotnie wyglądem przypomina jakiś mocny alkohol, brandy bądź bardzo ciemną whisky; ciemnobursztynowe, wpadające w miedź, bardzo klarowne, opalizujące; piękne.
5/5
Piana
Wyłączona z oceny, nie ma prawa jej tu być.
0/0
Zapach
W zapachu, o dziwo, bardzo przypomina imperialne India Pale Ale - objawia się to w owocowym aromacie, choć nie takim jak zwykle w tym stylu; jest to jakby zapach owoców użytych do produkcji nalewki; nie da się ukryć, że jest umiarkowanie przyjemny; na tyle intensywne, że najlepiej wypada wąchane z pewnej odległości - wsadzając nos do kieliszka dziwaczne owoce stają się zbyt agresywne, wprost nieprzyjemne, a do tego zaczyna gryźć nas alkohol - to jednak normalne przy takim woltażu, ogólnie zapach bardzo ciekawy, dość ładny, ale bez rewelacji.
6/10
Smak
W smaku jest lepiej - spodziewałem się czegoś zupełnie z kosmosu, a smakuje jak to, czym jest, czyli ekstremalnie mocne imperialne IPA; jego nuty przemieszane z alkoholem dominują wszystko - na początek atakuje jakby bardzo skondensowany smak piwa, na przełyku zdecydowanie rządzi alkohol, a finisz przywraca znów nuty IPA i mocną goryczkę; bez wątpienia ukrywa alkohol lepiej niż przeciętne spirytualia; bardzo ciekawe i naprawdę smaczne, szlachetne.
8,5/10
Brak wysycenia, co oczywiście nie jest tu wadą - tekstura jest jednak trochę za ciężka, zbyt oleista nawet po uwzględnieniu woltażu.
3,5/5
Wrażenia, jak można było się spodziewać, bardzo niezwykłe, znacznie bardziej niż przy Tokyo*. Czy to jeszcze piwo? Tak, tak sądzę, w końcu tak smakuje mimo towarzystwa ogromnej ilości mocy - ale jednocześnie to już twardy alkohol. A z drugiej strony ciężko mierzyć je zarówno miarą przeciętnego piwa, jak i przeciętnego twardego alkoholu - diametralnie różni się od jednego i drugiego. Zrobiło na mnie pozytywne wrażenie, ale sądzę, że tego typu trunki zawsze pozostaną w kategorii ciekawostek - nie da się tym cieszyć tak jak zwykłym piwem, a w klasie napojów bardzo mocnych musi coś takiego oddać prym innym destylatom, zwłaszcza że w tej samej cenie za (mili)litr można dostać już naprawdę znakomitej klasy whisky. Jeszcze raz naprawdę ogromne brawa dla BrewDoga za objętość butelki.
7.0/10
Komentarze
Prześlij komentarz