Birbant: Peach Hopsbant Milkshake
Przechodzi przez polski craft ostatnio mała fala mody na "Milkshake IPA", czyli IPA (na ogół nędznie chmielone na goryczkę) z laktozą. Koncepcja jak dla mnie umiarkowanie przekonująca, ale obczajmy. Przy okazji pierwszy raz od ponad roku dam szansę jednemu z najstarszych polskich browarów kontraktowych, Birbantowi. Tutaj w wersji z sokiem brzoskwiniowym.
Opakowanie
Nawet fajna kolorowa etykieta i idiotyczny opis piwa.
6/10
Barwa
Ciemne złoto podchodzące pod bursztyn, bardzo mętne, ładne.
4/5
Piana
Niezbyt obfita, przyzwoicie gęsta, średnio trwała.
3,5/5
Zapach
Bardzo słodki, wręcz nieco ulepkowaty, ale jeszcze w porządku; czuć już tutaj bardzo mocno laktozę, jest też ostro-cytrusowy chmiel i brzoskwinie. Może nie przesadnie piękny, ale udany, dość oryginalny, przyjemny i zachęcający. Po czasie tylko wychodzi lekka cebulka z Mosaica (zapewne).
6,5/10
Smak
Bardzo podobny do zapachu; ledwie jest to IPA, w każdym razie być może najmniej goryczkowe, jakie piłem; laktoza bardzo mocno wyczuwalna, właściwie faktycznie ma to piwo w sobie coś z szejka mlecznego, zważywszy również na gęstość tekstury; sok brzoskwiniowy jakoś przesadnie się nie udziela, ale jest fajna owocowość od chmielu. Smaczne piwo, ale trochę mdłe od połączenia laktozy z niskim odfermentowaniem, po paru łykach już średnio chciało mi się je pić.
6,5/10
Tekstura
Jak wspomniałem, straszliwie gęste jak na tak niski alkohol - gra to nie najlepiej, ale i nie źle.
3/5
Najbliżej tego z moich doświadczeń stoi Krakowskie śniadanie z Pracowni Piwa i był to dużo bardziej udany eksperyment z laktozą w jasnym piwie. Twór Birbanta jest niezły, ale nic więcej, w życiu bym nie powtórzył.
6.0/10
Komentarze
Prześlij komentarz