Billy Wilder: "Pół żartem, pół serio"
Hołd Wildera dla zamierzchłego w 1959 roku gatunku screwball comedy może być w gruncie rzeczy najlepszym filmem tego nurtu wszech czasów (chyba jednak "Ich noce", ale bardzo blisko). Ani Marilyn Monroe, skądinąd urocza, nie ma charyzmy Katherine Hepburn, ani duet Curtis-Lemmon nie ma charyzmy Cary'ego Granta, ale poza tym - w dialogach, w płynnym i szybkim montażu, natłoku niepoważności nieprzerywanej prawie żadnymi "poważnymi" scenami - to wznoszenie gatunku na szczyty. Jest jeszcze coś - przekonująca, oczywiście również nieco niepoważna, ale przekonująca rekonstrukcja historyczna ery prohibicji i raczkującego swingu, która nadaje filmowi pewnej głębi. Odrobinę za długo się to ciągnie, ale to kawał dobrej zabawy.
6.5/10
Komentarze
Prześlij komentarz