Antonín Dvořák: IV symfonia
Jeszcze bardziej niedojrzała niż trzecia - momentami brzmi to jakby młody kompozytor zakochał się w gigantomanii Wagnera, zrozumiał ją trochę za prosto i próbował go niezbyt udolnie naśladować. Prowadzi to do powstania symfonii niezłej, pełnej paru świetnych rzeczy, ale też często irytującej. W pierwszej części motyw przewodni jest na przykład taką rzeczą - miażdżący, potężny, groźny i zapadający w pamięć; w ogóle pierwsza część jest obdarzona gigantycznością niemal wyłącznie udaną. Początki trzeciej części to rzecz taka następna - tam chyba najgłośniej słychać raczkującą wielkość Dvořáka, jego patetyczny, uroczysty, ale i pełen wielkiego zmysłu melodycznego styl. Niestety te wielkie chwile są poprzecinane momentami, w których wychodzi spore nieokrzesanie, wręcz prostackość - nieco zbyt oczywiste bum-bum, w którym za mało jest kunsztu fakturalnego i niebanalnej harmonizacji, a za dużo namolnego walenia po uszach potęgą orkiestry. Ociężałe to bywa nieprzeciętnie. A pomiędzy są długie fragmenty muzyki dobrej, bardzo przyjemnej, ale umiarkowanie wyróżniającej się w oceanie romantyzmu. Ogólnie to zdecydowanie pozytywna muzyka, ale jak na nie aż tak wczesne dzieło kompozytora, któremu udało się w końcu stworzyć rzeczy naprawdę wspaniałe, to trochę rozczarowuje.
6.5/10
Komentarze
Prześlij komentarz