Ang Lee: "Burza lodowa"

1997

Ostatnie dziesięć minut ratuje twarz reżysera, ale poza tym to telenowela o oklepanych problemach małżeńskich i sprawach dorastania, zamknięta w prawie dwóch godzinach, nieciekawa audiowizualnie, bez atmosfery, z przeciętnym aktorstwem i nudnymi dialogami. Wszystko stoi tutaj na solidnym poziomie rzemieślniczym, nie ma nic, co przyprawiałoby o zażenowanie, ale po co komu kino, które równie dobrze mogłoby być literaturą i to pospolitą (zwłaszcza jeśli jest... ekranizacją)? Dwie godziny do śmieci; jedyne, co nie jest tutaj stratą czasu poza subtelnym zakończeniem to ujęcia oblodzonej roślinności.


3.5/10

Komentarze