Alain Resnais: "Zeszłego roku w Marienbadzie"
Zaczyna powalająco, ale od pewnego momentu im dalej, tym mniejsze robi wrażenie (podobnie jak "Hiroszima...", choć z trochę innego powodu). Zbyt kurczowo trzyma się schematu - forma jest zachwycająca, biorąc dowolny kilkunastominutowy wycinek filmu, ale jako całość pod koniec już nie rusza. Atonalna muzyka organowa, zimna jak lód sceneria, matematycznie wyrachowane zdjęcia, które się z nią świetnie komponują, surrealistyczne sytuacje - wszystko to rodzi niesamowitą atmosferę egzystencjalnego niepokoju, nawet strachu, intrygującą, niedostępną i dość mroczną, praktycznie niedostępną kinu sprzed nowej fali. Tylko znów - mam wrażenie, że wszystko powiedziane zostało przez pierwszą jedną trzecią, a później nic już nowego nie zobaczyłem. Mniej więcej podobnie jest z historią - wpierw bardzo intryguje, wkrótce nabiera się przekonania, że jest zbyt chaotyczna, by dokądkolwiek doprowadzić, skutkiem czego zaciekawienie opada. Film, przez swoją jednorodność, o dwóch obliczach: fascynującym i prawie nużącym, stąd trudno go ocenić; mimo wszystko bardzo cenny kawałek kina i mimo że młodszy od "Hiroszimy...", to również przełomowy, jeszcze bardziej radykalny. I lepszy.
7.0/10
Komentarze
Prześlij komentarz