Alain Resnais: "Hiroszima, moja miłość"
Bez wątpienia kino na wysokim poziomie, arcyprzełomowe i godne uwagi. Mam wszak z tym filmem mniej więcej ten sam problem, co z drugim najbardziej znanym dziełem Resnaisa, "Zeszłego roku w Marienbadzie". Ma wielkie fragmenty, ale jest trochę mulący i monotonny jako całość; fascynujący, a jednocześnie trochę nużący. Skupia się na dwóch tematach, a są to - o dziwo - Hiroszima i tragiczna miłość, przy czym jedno jest tu parabolą o drugim i na odwrót. Pierwsze piętnaście minut, surrealistyczny w atmosferze spacer po Hiroszimie, zdobyło mnie bardzo. Później było już słabiej, gdy reżyser przeszedł do ekscentrycznego, ale już nie surrealistycznego romansu o odrobinę pretensjonalnej jak na mój gust treści, za bardzo hołdującego tekstowi, zbyt "starofalowemu" jeszcze. Piękne zdjęcia, wybuchy wrażliwości, ładne aktorstwo Emmanuelle Rivy, metafizyka miejsc i czasów - niby zalet jest sporo, jednak każda kolejna minuta wnosi za mało nowości. Po jakimś czasie mam już wrażenie, że znam cały film. Bardzo doceniam taką kinematografię i wypada się zapoznać z tymi podwalinami nowej fali, ale jakoś Resnais nie był w stanie chwycić mnie na zbyt długo.
6.5/10
Komentarze
Prześlij komentarz