Yes: "Close to the Edge"
Najsłynniejsze dzieło Yes zasługuje na swoje poczesne miejsce w panteonie albumów klasycznego rocka progresywnego. Chyba żaden inny album nie wychodzi ręką równie obronną z trochę problematycznej koncepcji proga symfonicznego, który często okazuje się wzbudzającą politowanie, niedojrzałą imitacją muzyki klasycznej. Close to the Edge czerpie natomiast na ogół w odpowiedni sposób z ambitniejszych rejonów muzycznych – jest to świadoma siebie, w zgrabny sposób urozmaicona, ulepszona i skomplikowana muzyka popularna, a nie próba rywalizacji ze sferą akademicką. Szerokie, epickie, bogate brzmienie; duża kreatywność w kompozycjach, objawiająca się nie tylko progresywnymi urozmaiceniami rytmicznymi i harmonicznymi, ale też po prostu świetnymi melodiami; paczka bardzo dobrych instrumentalistów, którzy ze swoich umiejętności korzystają w miarę powściągliwie, nie popisują się czczo.
Głupio nie spojrzeć na ten album zwłaszcza z powodu tytułowego utworu – może najklasyczniejszej z klasycznych progowych suit, niewolnej od pewnych usterek, ale w całości zasługującej na świetną ocenę. Bogate, mocne, szeroko rozpostarte brzmienie z ekstrawertycznym, chcącym się wysunąć przed szereg zachowaniem każdego z instrumentów; dużo dobrych pomysłów na melodie i na kombinacje harmoniczne i chromatyczne, dużo smacznych zmian rytmu; co najmniej dwie bardzo dobre solówki (mechaniczna i agresywna gitarowa na początku, celowo kontrastująca z otwierającymi utwór dźwiękami natury, i klawiszowa pod koniec); bardzo dobre panowanie nad fakturą, widoczne zwłaszcza w bynajmniej nie wyłącznie harmonicznej, ale przede wszystkim kontrapunktowej roli basu; powracające i przetwarzane motywy. Trzecia część tej suity jest tu małą plamą – pokazuję się dość wyraźnie, że Yes w medytacyjnych klimatach czuje się gorzej niż w epickich i ekwilibrystycznych, a takie a nie inne użycie organów jest dość grubo ciosane i świadczy o niedostatkach dobrego smaku, które długo potem zaowocują tymi koszmarkowatymi płytami zespołu. Mimo to jest ta suita ciekawym doświadczeniem i bardzo szybko mija.
And You and I to udana próba połączenia folkowych, akustycznych klimatów z silnie elektronicznym i głębokim brzmieniem Yes, aczkolwiek jest to już suita trochę mniej kreatywna. Siberian Khatru to najbłahszy w atmosferze kawałek, co nie znaczy, że najsłabszy. Oparty na chwytliwości rytmicznej, melodyjnych riffach, wyrazistej linii basowej i wzbogacony progresywną strukturą, nie imponuje tak jak tytułowy utwór, ale jest najbardziej bezpretensjonalny i bardzo przyjemnie się go słucha.
No jest może w muzyce Yes pewien przerost ambicji i nakładu sił nad osiągniętym efektem. Nie jestem też fanem ich dość słodkiego, miękkiego, wręcz cukierkowego stylu kompozycji, nieporównanie niżej go stawiam niż ostrą, zimną i agresywną wizję King Crimson czy melancholijno-klimatyczne tragedie z progowych albumów Pink Floyd. Co najmniej na tej płycie jedno i drugie prosi się jednak o wybaczenie i z grubsza wybaczam w imię rozlicznych walorów tej muzyki.
8.0/10
Komentarze
Prześlij komentarz