Yeah Yeah Yeahs: "Fever to Tell"

2003

Przyjemny rock, całkiem świeży, jakkolwiek nie tyle w swej formie, co w zaangażowaniu i energii zespołu. To wszystko bardzo proste piosenki, jak na XXI wiek wręcz nieprzystojnie proste, grane przez instrumentalistów raczej średniej klasy, natomiast co najmniej dwoma aspektami się ten album broni - nierewolucyjnym, ale bardzo przyjemnym, garażowo-melodyjnym brzmieniem i wokalem Karen O, jedynym powiewem oryginalności. Prezentuje ona w sumie jeden z ciekawszych żeńskich wokali w historii rocka (top 10 to nie, ale jakieś top 20, 30? być może), niejednorodny, bardzo seksualny, ale w innych chwilach też bardzo czuły i nastrojowy, niebojący się trochę poeksperymentować z techniką śpiewu. Mimo wszystko dalej po złożeniu tych dwóch zalet byłby to tylko zestaw fajnych piosenek do posłuchania i zapomnienia, gdyby nie parę kawałków, gdzie udaje się zespołowi przełamać ciężar brzmienia ładnym lżejszym motywem (Rich, Maps), a bezrefleksyjną hardrockową energię - minorowymi emocjami z lekkim zwrotem w stronę indie (wspomniane dwa i cała końcówka płyty). Gdyby udało się zagrać w takiej koncepcji całą płytę, to w pewnych kategoriach byłaby niemal doniosła, a tak pozostaje pozytywną, bezpretensjonalną rzeczą, którą warto poznać, ale nie trzeba.


6.0/10

Komentarze