XTC: "Skylarking"

1986

Pozytywny, choć bardzo nierówny pop. Można się trochę nasłuchać o tym, jak to XTC inspirowało się tu Beach Boysami i jak Skylarking jest spadkobiercą ich najsłynniejszej płyty. No cóż, jaka dekada, takie Pet Sounds. Faktycznie głównymi atutami tego albumu są te, które wzięły się w dużej mierze z inspiracji Wilsonem - niebanalne podejście do brzmienia, niebanalne i urzekające melodie, zręcznie wykorzystywane progresje harmoniczne. W tej kolejności. Problemem jest to, że tak naprawdę to są cechy, które ten album dotykają sporadycznie raczej niż ciągle. O ile jeszcze w zakresie brzmienia zazwyczaj jest na czym zawiesić ucho (i ratuje to parę piosenek z odmętów poprockowego banału), o tyle świetnych melodii aż tak dużo nie ma, a już jakieś interesujące lub efektywne rozwiązania harmoniczne to raczej przypadki niż reguła. Brzmienie też zresztą nigdy nie powala, jest przyjemnie zróżnicowane i bogate, jest względnie oryginalne, ale psychodelią nie ocieka (byłoby też fajnie, gdyby wspomógł je jakiś wyrazisty wokal). Największym minusem jest jednak to, że Partridge nie odrobił najważniejszej chyba lekcji Briana Wilsona - lekcji przykrywania pod płaszczem słonecznej radości głębszych, melancholijnych emocji. Zostaje poza bardzo nielicznymi wyjątkami czysta popowa wesołkowatość, momentami bardzo mdła.

Ponarzekałem sobie, to teraz parę słów o kawale dobrej muzyki, którą mimo tych wszystkich narzekań jest pierwsza strona albumu. Summer's Cauldron to dla mnie bardzo zgrabne przełożenie na piosenkę atmosfery okresu późnej wiosny/wczesnego lata w czasach nastoletnich. Utwór pełen radości, pozytywnej energii, ale mocno zaprawiony sentymentem. Sukces przynosi "plenerowe" brzmienie, zmiany rytmiczne, bardzo ładne melodie i efektywnie efektowna progresja harmoniczna. Przechodzi w Grass, kawałek już bez minorowych tonów, hedonistyczny, z dwiema bardzo błyskotliwymi melodiami, ciekawym wykorzystaniem perkusji i rozsądnym użyciem smyczków. That's Really Super, Supergirl, trochę nadmiernie lekkomyślny swoją atmosferą kawałek, może się bardzo podobać dzięki wyrazistemu brzmieniu, orgiastycznie elektronicznemu, żeby nie powiedzieć elektrycznemu. Bardzo dobrze wypada też jawna już inspiracja Beach Boysami, Season Cycle. Co prawda Wilson używał harmonii dla zgrabnego mieszania radości z melancholią, a Partridge do wyrażania po prostu naiwnej, energicznej wesołości, ale jako taka jest tu ona bardzo przekonująca. 

Niestety na drugiej połowie albumu, jakkolwiek przyjemnej, nie dzieje się już praktycznie nic naprawdę interesującego, może poza ekscentrycznym The Man Who Sailed Around His Soul. Parę kawałków popada w banał i miałkość już bardzo niefajnie. 

Z każdym kolejnym przesłuchaniem coraz bardziej mnie ten album irytuje, druga strona go okrutnie zabija. Jako że ma jednak parę bardziej niż bardzo ładnych chwil, to idę mu na rękę i kończę już słuchać, pozostawiając ocenę tak wysoką jak umiem.


6.5/10

Komentarze