Wychwood: Hobgoblin
Po małym dyskursie z Carlsbergiem w roli głównej wracam do swoich obiecujących zapasów. Słynny Hobgoblin.
Opakowanie
Znakomite - grawerunki, genialny kształt butelki, dedykowany kapsel, bardzo dobra, może trochę za mało trafiająca we mnie etykieta. Prawie ideał.
9,5/10
Barwa
Przepiękny, bardzo bogaty jasnobrązowo-miedziany kolor, z czerwonymi prześwitami, znakomity.
5/5
Piana
Nie za wysoka, ale drobnopęcherzykowa, kremowa, dość długo trzymająca się na powierzchni; zostaje w dużych ilościach na szkle.
4,5/5
Zapach
Bardzo przyjemny, mocno chlebowy z dodatkiem owoców; intensywny i piękny.
9,5/10
Smak
Tu mocno traci; smak jest wyraźnie kwaśny i łatwo wyczuwa się alkohol mimo małej zawartości; ratuje sprawę udział przypalanego słodu, niezła chmielowość i goryczka; poza tym mimo wad jest po prostu całkiem smaczne.
7/10
Tekstura
Prawie nic nie broni za to fatalnie niskiego wysycenia, może poza tym, że nie spada do zera, ale od początku trzyma się tuż nad nim. Poza tym wydaje się cienkie, płaskie.
0,5/10
Dobre to ostatecznie ale: przebija grubo opisywanego wcześniej bittera od Wellsa, ale już przy London Pride Fuller'sa wypada bardzo blado. Z innej strony patrząc jest wręcz zjawiskowe, dopóki nie znajdzie się w ustach (to zdanie wyjęte z kontekstu brzmi jak wybitnie uszczypliwa krytyka; proszę czytelników, których nie mam, żeby go nie cytować bez wyjaśnienia, że to tylko stwierdzenie wyższości wszystkiego poza smakiem tego piwa nad smakiem).
6.5/10
Komentarze
Prześlij komentarz