Wolfgang Amadeus Mozart: VII serenada "Haffnerowska"
Szósta serenada była chyba najlepszym dziełem Mozarta z całego jego dorobku do tamtej pory, siódma chyba lepsza nie jest mimo większego rozmachu, ale na zbliżonym poziomie. Dość długa, niemal epicka w swój dworski sposób, zawiera nieco pogłębioną już nieco lekkość i radość muzyki wielkiego salzburczyka - często jest to radość olbrzymia i buchająca, ale już nie tak często całkowicie bezrefleksyjna. Zamiast przeplatać totalną lekkość krótkimi fragmentami minorowymi, Mozart już samą radość robi jakąś bardziej ludzką, pogłębiając harmonię, nadając trochę dramatyzmu i za pomocą zmian rytmicznych i wysmakowanych progresji harmonicznych budując nierzadko jakąś małą opowiastkę. Jest tu też trochę dostojności i uroczystości, nie ma już samej swawoli - to już nie muzyka na pierwszy lepszy salonowy wieczór gier i zabaw, tylko na uroczystość, radosną, ale jednak uroczystość. Bynajmniej nie odbiera to tej serenadzie potęgi Mozartowskiej pogodności - są chwile radości wprost ekstatycznej - tylko czyni ją trochę ciekawszą.
Minusem jest mimo wszystko długość, bo można by tę serenadę bardziej skondensować i pozbyć się nieco bagatelnych części, zwłaszcza końcowych. Najlepsze są pierwsza część - rozkoszne połączenie Mozartowskiej lekkości nastroju, orgazmów nieskrępowanej radości i obłędnej melodyjności ze sporym pierwiastkiem uroczystości; druga - snucie się skrzypiec w sielankowych, niespiesznych solówkach przy inteligentnym, żyjącym nieco własnym życiem akompaniamencie; szósta, gdzie wychodząc od swawolnej, dworskiej melodii Mozart zmierza w kierunku nieco głębszej, choć niezmiennie pogodnej opowieści. Ciągle to jeszcze bardzo młody Mozart, ale słychać rozwój.
7.5/10
Komentarze
Prześlij komentarz