Witold Lutosławski: Koncert wiolonczelowy
Lutosławski w dość mrocznym wydaniu nawet jak na siebie. Jego koncert na wiolonczelę stawia bardzo, ale to bardzo grubą linię pomiędzy solistą a orkiestrą, jest to konkurencja zacięta, wręcz nacechowana wrogością (orkiestry wobec wiolonczeli, raczej nie na odwrót). Wiolonczela wydaje się obdarzona ludzką tożsamością, trzymając się ciągle pewnej logiki emocjonalnej i oddając skomplikowanym pasażom, jest w ciągłym ruchu (spore osiągnięcie przy tym dość statycznym instrumencie). Dźwięki wszystkich innych instrumentów (właściwie słowo orkiestra jest półprawdą, bo nie stanowią one zbyt spójnej całości) mają natomiast jakby znacznie mniej ożywiony charakter, są bardziej napotykane przez podróżującą wiolonczelę, zwykle postrzępione i prostsze, wyrzucane, wydają się uosabiać niekoniecznie materialne obiekty, które napotyka "główny bohater" (tak, mimo swojej abstrakcyjności ma ta muzyka w sobie coś przemożnie narracyjnego). Całość przypomina mi trochę podróż Sinobrodego Bartóka do najczarniejszego wnętrza swojej duszy. Nie jest to może tak metafizyczne dzieło, ale jest trochę bardziej w moim guście od strony formalnej - szczególnie imponujące są najintensywniejsze części (druga i czwarta), przesiąknięte niebezpieczeństwem i mrokiem, ostre i burzliwe, ale i pozostałe dwie, operujące mocniej tajemnicą i wyczekiwaniem, relacją z ciszą, robią wrażenie. Bez wątpienia jeden z najlepszych koncertów na wiolonczelę w dziejach - kolejne wielkie odznaczenie w oeuvre Lutosławskiego, choć komponował jeszcze dużo lepiej.
8.0/10
Komentarze
Prześlij komentarz