Werner Herzog: "Fitzcarraldo"
Tworząc w gruncie rzeczy rozszerzenie "Aguirre" - można wręcz odczuć, że mamy do czynienia z reinkarnacją bohatera najlepszego filmu Herzoga - reżyser rozszerzył także swoje artystyczne zgłębianie szaleństwa. Tym razem nie jest to jednak obłęd złowrogi, anarchistyczny, destrukcyjny, lecz zjawisko piękne, stojące na pograniczu szaleństwa i marzycielstwa. Tytułowy bohater, znów fantastycznie zagrany przez jedynego w swoim rodzaju Klausa Kinskiego, choć wydaje się obłąkany, jest w filmie jedyną postacią, która zdolna jest do bezinteresownych czynów, może tylko w interesie piękna (marzy, by w dżungli zbudować wielką operę i ściągnąć najlepszych śpiewaków). Szczególnie ostatnia scena, którą można potraktować jako tęsknotę reżysera za wielkimi bezinteresownymi ideami w dobie postępującego materializmu, potrafi poruszyć. Wykłada się natomiast na "Fitzcarraldo" na swojej długości - Herzog trochę przesadza z czasem trwania scen "inżynierskich". Od "Aguirre" słabszy jest też o atmosferę - tam obłęd nie tylko był pokazany, lecz i przekazany transcendentalnie za pomocą dobrego doboru muzyki i obrazu, tutaj już nie. Jest to za to chyba najlepszy film Herzoga czysto wizualnie - dobrze skomponowane kadry, majestatyczne krajobrazy, inteligentne ruchy kamery, powolne ujęcia.
7.0/10
Komentarze
Prześlij komentarz