Wayne Shorter: "Speak No Evil"

1966

Shorter po modalnych peregrynacjach na Juju postanowił zrobić krok wstecz, by doprowadzić muzykę bopową do szczytów wyrafinowania. Ciekawy jest skład zespołu na tym albumie, składający do kupy cztery światy: Carter i Hancock, czyli elegancka i gładka sekcja rytmiczna Milesa Davisa; Elvin Jones, pozostałość po kwartecie Coltrane’a, gwarantujący dużą intensywność; Freddie Hubbard wprowadzający pierwiastek klasowego, ale nieco bardziej konserwatywnego i bezpośredniego bopu; w końcu Wayne Shorter i jego oryginalna, autorska wizja jazzu. Efektem tego zestawienia stał się klasyk post bopu, sześć utworów o świetnych, niebanalnych tematach, bardziej inteligentnych niż wirtuozerskich solówkach, wysmakowanych jak na bop harmoniach i przeszytych wspólną, zadymioną, niedopowiedzianą atmosferą (zapewne w uzyskaniu klimatu mógł pomóc fakt, że cały album został nagrany w wigilię świąt bożonarodzeniowych 1964). Utworów łączących w specyficzny sposób intensywność, żar niesiony przez Jonesa i Hubbarda z elegancją, dystansem, oszczędnością, wręcz chłodem Shortera, Cartera i Hancocka. Gra perkusisty jak zawsze jest bardzo wyrazista i mimo wolnego tempa jest to muzyka bardzo angażująca rytmicznie, a Hubbard potrafi trochę przywirtuozić, natomiast generalnie Speak No Evil to płyta senna, poruszająca się z gracją, powoli, co najsilniej przejawia się w niespiesznych, przemyślanych, oszczędnych solówkach lidera, często zatrzymujących się na dłużej na jednym tonie. Album nieco kompromisowy, w który można się dogłębnie wsłuchać i nie ulec nudzie nawet na chwilę, ale można też po prostu puścić jako klimatyczne jazzowe tło i nawet w ten sposób, bez myślenia, poprzez transcendencję nastroju, wynieść z niego wiele dobrego.

Odprężone, ale intensywne i gorące Witch Hunt ma znakomity, rozwlekły temat - wysublimowany, bardzo przemyślany melodycznie i dynamicznie; piękne solówki Shortera i Hubbarda; wymyślną i ciężką do rozszyfrowania przez ascetyczną grę Hancocka struktura harmoniczna. Fee-Fi-Fo-Fum jest odprężone jeszcze bardziej, wręcz swingujące, trochę bardziej w typie Hubbarda niż Shortera i to solówka trębacza jest tu faktycznie chyba lepsza; kolejna piękna melodia w temacie. Dance Cadaverous ucieka w tony mroczniejsze, buduje intensywną, zamgloną, nieco melancholijną atmosferę, jest jeszcze wolniejsze i senne. Utwór tytułowy jest tu najlepszym, zawiera doskonały temat ze znakomitym klimaksem uzyskanym poprzez kunsztowne melodyczno-harmoniczno-dynamiczne crescendo, również solówka Shortera to może najlepsza solówka na albumie, bardzo inteligentna i nieprzewidywalna, natomiast balans pomiędzy gęstością atmosfery i wysublimowaniem harmonicznym a bopową lekkością jest idealny. Infant Eyes to rozkoszna, ale i poważna ballada, w której tkliwość miesza się z melancholią, zamyśleniem, nocą, ciszą, sennością, nostalgią. Utwór całkowicie odessany z wirtuozerii, stojący w pełni na uczuciowej i inteligentnej zarazem, powolnej grze Shortera. Na koniec nieco uwodzicielski, ale niepozbawiony mroku jazzowy walc Wild Flower; kolejny znakomity temat.

Album bardzo równy, klasowy od początku do końca, bez słabych punktów, chociaż przydałby się jakiś killer. Ciut za bezpieczne podejście, by powstało dzieło wybitne po całości, aczkolwiek w pewnych kategoriach wybitne jest – osiągnąć aż takie wysublimowanie, pozostając zarazem w stylistyce bopowej, to osiągnięcie którego nie można przegapić.


8.0/10

Komentarze