Van Morrison: "Astral Weeks"

1968

Piękne dzieło, które trudno zaszufladkować - najprościej określić je chyba jako folk z dużymi i kluczowymi zresztą wpływami jazzu. Van Morrison nie tylko potężnie śpiewa i pomysłowo komponuje, ale jeszcze z wizją dobiera zespół złożony niemal wyłącznie z jazzmanów, i to nie jakichś tam z odzysku - w składzie chociażby Connie Kay z MJQ czy przede wszystkim Richard Davis znany z wielu wielkich jazzowych albumów. Rola jazzowego podłoża na tym albumie jest zresztą chyba najmocniej widoczna w grze tego ostatniego. Wiele utworów tutaj wpisuje się w schemat, ale z pewnych względów należy mówić raczej o spójności niż o monotonii. Schemat jest taki, że Morrison śpiewa/wykrzykuje swoje kwestie, a instrumentaliści budują do tego fantastyczne tło - na powtarzalnych sekwencjach harmonicznych i bez rozbudowanej rytmiki, ale pełne swobody i improwizacji zaczerpniętych ze świata jazzu. W każdym utworze brzmienie jest trochę inne, lider dysponuje potężnym przekrojem instrumentów i układa je w różnorodne zestawy, które nie są stałe nawet w obrębie poszczególnych piosenek, dzięki czemu cały czas coś się dzieje i choć większość utworów cechuje obsesyjna powtarzalność na pewnych płaszczyznach, nie ma mowy o nudzie, lecz raczej o hipnozie. Album jest klimatyczny, pełen pasji i energii, jednocześnie spokoju i relaksu, czasem optymizmu, romantyzmu.

Tytułowy kawałek to nieprzerwany strumień energii, hipnotyzujący w swoim powtarzalnym rdzeniu i fascynujący w swojej zróżnicowanej nadbudowie. Rdzeniem jest zaangażowany, ciepły, potężny wokal Van Morrisona, stały rytm i powtarzalna melodia przewodnia - mimo stałości utwór wydaje się cały czas wznosić i kumulować jak nieskończone crescendo. Nadbudowa to z kolei wszelkie zabawy instrumentalne, które zaczerpnęły z jazzu improwizację, a z celtyckiego folku brzmienie. Dużo mniej gęste brzmienie (uspokojone gitary) w pełnym pasji i romantyzmu, impresjonistycznym Beside You pozwala łatwiej docenić niuanse w grze poszczególnych instrumentów, przede wszystkim wszelkich strunowców i fletu. Van Morrison prowadzi tu właściwie na ich tle monolog raczej niż śpiewa. O Sweet Thing można powiedzieć niemalże to samo co o utworze tytułowym; brzmienie instrumentalne jest tu może jeszcze ciekawsze dzięki wykorzystaniu smyczków. Cyprus Avenue to podobny kazus, piosenka pełna wyjątkowego ciepła i optymizmu, jednostajna, ale cały czas narastająca, z pięknym, bogatym brzmieniem (wzbogaconym tym razem o klawesyn, z dużą rolą kontrabasu). The Way Young Lovers Do porzuca jakąkolwiek kameralność (choć za dużo i tak jej nie było) - to utwór z rozmachem niemal orkiestrowym, głośny i energiczny, gęsty, z wyjątkowo zaangażowanym wokalem i chwytliwymi instrumentaliami. Wbrew pozorom nie robi takiego wrażenia jak najlepsze kawałki na albumie, ale robi spore. W Madame George pasja łączy się ze spokojem w szczególnie reprezentatywnym uścisku; utwór energiczny i zaangażowany, a jednocześnie błogi i relaksujący – mniej intensywny niż większość pozostałych, ale te dziesięć minut mija szybko. Pełna słodyczy Ballerina to hipnotyczny ciąg, w którym potężny wokal Morrisona okala bardzo gruba warstwa dźwiękowa, na którą składają się wibrafon, smyczki, puzon, bas, gitary, perkusja i pewnie jeszcze coś. Slim Slow Slider to kameralne wyciszenie z delikatną gitarą, ciepłym basem, emocjonalnym wokalem i pięknym sopranem.

Brakuje mi tu jakiegoś killera, ale tak czy inaczej to jeden z najlepszych albumów folkowych wszech czasów. Bardzo odrębny stylistycznie – najbliżej stoi chyba Tim Buckley. Cóż, gdzie jazz, tam zbawienie.


8.0/10

Komentarze