Umberto Giordano: "Andrea Chénier"
1896 / wykonanie: Corelli, Sereni, Stella, Malagu, Orchestra e Coro del Teatro dell'Opera di Roma, Gabriele Santini, 1994
Jeszcze jedno potwierdzenie reguły, że trzeba bardzo ostrożnie podchodzić do kompozytorów znanych z jednej jedynej opery. Przeważnie nawet ta jedna opera okazuje się mało imponującym dziełem i tak jest również w tym przypadku. Andrea Chénier to nie jest zły utwór sceniczny, ma parę bardzo ładnych momentów, szczególnie obfituje w mocne, pełne rozmachu arie tenorowe; znajdą się chwile niezłego dramatyzmu, przyjemnej, ciężkiej pompatyczności. Często jednak całkowite podporządkowanie muzyki przedstawieniu bywa bolesne, materia muzyczna jest ospała, powolna i mało zwrotna, bardzo brakuje nawet nie genialnych, ale chociaż chwytliwych melodii, nie udaje się stworzyć atmosfery, emocje są dość grubo ciosane, zbyt napuszone albo zbyt niepoważne (weryzm, taa). Pierwszy akt zaczyna się bardzo obiecującą, mocną, złowieszczą i posępną arią Gérarda, ale później do takiej jakości już nie wraca, choć warto zwrócić uwagę na oniryczną pieśń pasterzy i motyw gawota. Drugi akt każe długo czekać na dwie ciekawie zapowiadające się partie - duet miłosny i scenę walki, ale muzycznie obie zawodzą, choć pierwsza jest całkiem niezła. Dalej jest jeszcze bardziej ociężale, akt trzeci ma parę dobrych momentów, przede wszystkim dramatyczny finał procesu głównego bohatera, ale każda kolejna aria coraz mocniej przypomina poprzednią. Wybija się jeszcze pompatyczny duet na sam koniec ostatniego aktu, ale nie jest w stanie podźwignąć dwóch godzin przeciętności.
Giordano byłby ponad większą wątpliwość zapomniany bez tej opery, ja zapomnę o nim chyba nawet z nią.
5.5/10
Komentarze
Prześlij komentarz