Tomas Alfredson: "Pozwól mi wejść"
Atutem numer jeden jest nastrój tego filmu - nostalgiczny, zimowo-nocny i wypełniony czymś, co zwę "grozą przytulną". Zapewniają go lokacje, bardzo ładne zdjęcia, jeszcze ładniejsza muzyka, spokojne prowadzenie akcji i w pewnym stopniu również melancholijna gra aktorska. Historia jest z kolei wciągająca (choć chyba za łatwo i za szybko odkrywa karty), ale trochę, hm, niespójna i niewiarygodna emocjonalnie. Bardzo chce wywołać emocje, ale ostatecznie ma zbyt dużo elementów, rozwiązań nieadekwatnych do realnego życia, by to zrobić; gdy wydaje się już w paru nielicznych momentach, że poprowadzi gdzieś dalej metaforę, zaraz ją ucina. Szkoda, bo jest tu pewien alegoryczny potencjał. Nie pomaga też często nielogiczne i kompletnie nieintuicyjne zachowanie bohaterów. Mimo tego to subtelne dwie godziny rozrywki, dobry pomysł na zimowy wieczór, ale tylko na jeden.
Zabawny fakt: przez fatalną pomyłkę obejrzałem najpierw amerykański remake, myśląc, że to oryginał (kto do cholery robi remake dwuletniego filmu i dlaczego oczywiście Amerykanie?). Ci wariaci wycięli najważniejszy dialog.
6.5/10
Komentarze
Prześlij komentarz