Tod Browning: "Dziwolągi"
Od filmu samego w sobie ciekawsze jest tu chyba jego znaczenie w kontekście historycznym - oto obraz, który ponad osiemdziesiąt lat temu jawił się jako odrażający i często amoralny film grozy, a którego dzisiejsza publiczność (jak sądzę) nawet nie nazwie horrorem (a nawet zupełnie niestrasznym horrorem), widząc w nim dramat o śmiałej jak na swój czas właśnie moralizatorskiej wymowie, manifest tolerancji wobec odmienności. Ten rozstrzał jest tak wielki, że trudno tak bez zastanowienia stwierdzić, czy twórcy świadomie wyprzedzili swoją epokę - mimo wszystko trudno też mówić o przypadkowości dojrzałości wymowy, nawet jeśli widać tu trochę chęci zwykłego zaszokowania widza - a zatem czapki z głów. Patrząc jednak na film bez kontekstu, to trochę się postarzał - przesłanie pozostaje aktualne, ale jego prostota nie do końca; historia jest niezła, względnie wciągająca, ale nie zapiera tchu w piersiach. Poza sceną kulminacyjną, która uzyskała wyrazistą estetykę i atmosferę, nie ma tu choćby posmaku wielkiego kina, przy czym nic nie wypada jednoznacznie źle.
5.5/10
Komentarze
Prześlij komentarz