Thomas Pynchon: "Tęcza grawitacji"

1973

Po pierwsze, najbardziej się narzucające, właściwie nigdy nie spotkałem się z jakimkolwiek utworem, który można by z "Tęczą..." porównać pod względem językowym. Książka jest nieprawdopodobnie wręcz gęsta od treści, szybko nabiera się wrażenia, że każde zdanie, długie czy krótkie, jest precyzyjnie usnute, wykalkulowane przez autora, każde z nich ma znaczenie, mimo że jest ich tak dużo. Co więcej, wiele, bardzo wiele z nich wymaga analizy, którą można porównać do analizy niełatwego, często mocno abstrakcyjnego wiersza. Potem, oczywiście, trzeba by analizować coraz większe fragmenty i w końcu spróbować dopasować do siebie wszystko. Żeby całość przełknąć z pełnym zrozumieniem (niekoniecznie poprawnym, zresztą nie dałoby się tego ustalić), potrzeba by chyba lat wnikliwej lektury, co sprawia, że nawet gdyby miała ona sto stron, byłaby w pewnym sensie najdłuższą książką – przynajmniej z beletrystyki – jaką w życiu przeczytałem. Mało tego, w tej treściowej gęstości Pynchon nie zgubił estetyki, a nawet osiągnął jej szczyty, przynajmniej długimi fragmentami. Różnorodność stylistyczna narracji; błyskotliwość i barwność metafor i aluzji (tych najprostszych, jak i rozwleczonych), za którą zabiłby każdy poeta; gdy trzeba, niesamowity liryzm, dowcip, swoboda – rzadko spotykane. 

Po drugie, chyba najważniejsze, są długie momenty zupełnie metafizyczne. Pynchon nierzadko zachodzi bardzo głęboko. W fascynujący sposób, bez ogródek, rozkłada na czynniki pierwsze ludzkie umysły, obarczone ciężarem kilkudziesięciu tysięcy lat istnienia gatunku (z perspektywy bezrefleksyjnej codzienności prawie każdą postać można nazwać chorą psychicznie), wygrzebuje na światło dzienne lęki, marzenia, dziwactwa, desperackie próby uchwycenia szczęścia, plątaninę dobra i zła. Szczególnie piękne fragmenty towarzyszą wątkowi Rogera i Jessiki. Wątek Slothropa z kolei dostarcza niezapomnianego studium paranoi. 

Po trzecie, gra kontrastów w szerszym ujęciu. Książka jest jednocześnie naturalistyczna i spirytualna, ohydna i piękna, obsceniczna i wrażliwa, śmiertelnie posępna i zabawna, chaotyczna i spójna i jeszcze długo by tak można. Może to brzmieć jak wyświechtany slogan reklamujący przebój kinowy, ale akurat w tym przypadku nie są to słowa rzucone na wiatr, o czym każdy czytelnik chyba się przekona. 

Czyta się ją piekielnie trudno z powodu wielu, wielu rzeczy: wspomnianej gęstości, nierzadko zupełnie niesygnalizowanych przeskoków w miejscu i czasie akcji, naukowych wstawek, zalewu postaci, naszpikowania aluzjami do historii, sztuki i nauki (jak już się za nimi nadąży – bardzo błyskotliwymi), przemieszania realnych zdarzeń z onirycznymi lub narkotycznymi wizjami oraz po prostu myślami bohaterów i narratora. O ile jednak czyta się ją trudno, o tyle już napisanie jej wydaje się czymś niemożliwym. Nie jest to jednak trud frustrujący, lecz satysfakcjonujący. 

To czemu nie wyżej? Powód pierwszy – mimo wszystko trochę przesadzona niezrozumiałość i trudność odbioru, za duże, żebym się tak naprawdę zakochał. Może kiedyś, chociaż chyba nie. Powód drugi, bardziej prozaiczny – druga wojna światowa, w ogóle militaria dwudziestowieczne, to zdecydowanie nie są moje klimaty, a nie stanowią tu tylko tła, przeto nigdy chyba nie będzie to lektura z kręgu tych „najmojszych”. 


Ale nie no, literatura wyższa. Wielu pisarzy - amatorskich i nie - powinna wpędzić w kompleksy i postawić pod znakiem zapytania sens prób napisania czegokolwiek


9.0/10

Komentarze