The Glenlivet 12 Year Old

szkocka whisky single malt / 12 lat / Szkocja / Speyside / 40%

Pierwszym wpisem merytorycznym nie mogła być degustacja innego alkoholu niż szkockiego single malta. Na pierwszy ogień idzie The Glenlivet, jedna z najbardziej popularnych destylarni szkockiej - pod względem sprzedaży ugina się tylko przed bezkonkurencyjną w kwestiach ilości Glenfiddich. Prawie dwieście lat temu George Smith zaczął w dolinie rzeki Livet wśród około dwustu kolegów po fachu destylować nielegalnie whisky. To liczne nagromadzenie bimbrowników wynikało w szczególności z niezwykłych właściwości tej rzeki, a whisky Smitha wyróżniała się szczególnie na tle pozostałych. Po paru latach stał się on pierwszym, który w okolicy wykupił licencję na destylowanie, co nie spodobało się wspomnianym kolegom, którzy, mając go za zdrajcę, grozili mu nawet śmiercią i podpaleniem gorzelni. Przetrwał jednak, a inni poszli w końcu jego śladem. Pod koniec XIX wieku whisky ta zdobyła tak dużą popularność, że inni gorzelnicy zaczęli korzystać z nazwy, co skończyło się postępowaniem sądowym i orzeczeniem, że jedynie destylarnia Smithów może używać słówka "The" przed "Glenlivet", tak zostało do dziś. Od 1978 destylarnia nie jest już w rękach Smithów; obecnie należy do blendowego potentata Chivas Bros. Używa się tu do maturacji beczek po sherry i bourbonie.

Sporo różnych wersji The Glenlivet jest dziś destylowanych. Standardowy segment obejmuje wersje 12-letnią, 15-letnią, 18-letnią, 21-letnią i 25-letnią (czy też, idąc za nazwą, XXV-letnią). Mamy też jedną edycję limitowaną, "The Glenlivet Guardians' Chapter". Jest też cała seria Nadurra, whisky cask strength destylowanej XIX-wiecznymi metodami, leżakowanej w małych beczkach. A w końcu i coś, co każdego chyba miłośnika whisky przyprawia o szybsze bicie serca - koszmarnie ekskluzywną wersję 50-letnią, wydestylowaną w 1964 roku. "The Winchester Collection", bo tak się nazywa ta edycja, pojawiła się na świecie w liczbie zaledwie stu butelek - jak twierdzą producenci, to pierwsza tak stara whisky na rynku. Butelka, bagatela, 25 tysięcy dolarów amerykańskich - na początku, teraz pewnie dużo więcej.

Zejdźmy na ziemię. Zaczynamy od podstawowej wersji 12-letniej.

Łagodna, złota, nawet jasnozłota barwa. Aromat również bardzo łagodny, bardzo słodki - bardzo mocno kwiatowy, lekko waniliowy, jest też dosłownie szczypta dymu; ta słodycz jest wręcz ciastkowa, kojarzy mi się ze słodkim kremem, bardzo mocno okraszonym wonią kwiatów - piękna sprawa, mimo że tak łagodna. W ustach już dużo bardziej charakterna, przyprawowa, wręcz pieprzna, jest to trochę agresja bez pokrycia, ale niezła. Na finiszu na początek znowu potężne uderzenie słodyczy iście czekoladowej, po chwili na powrót mamy przyprawy, a w końcu wszystko powoli się wycisza i przechodzi w subtelne akcenty gruszkowe - to wyciszanie się jest wspaniałe, oferuje nieziemską naprawdę podróż.

Jeśli tak wygląda początek, to jak cudowny będzie koniec? Świetna whisky. Najbliżej mi do tych torfowych - ta poza językiem i pierwszymi sekundami finiszu była kwintesencją delikatności, ale co ciekawe właśnie w aromacie i na głębokim finiszu urzekła mnie najbardziej - choć to mocne uderzenie nadało kontrastu. Warto, piękny trunek za przyzwoitą cenę. Będę zgłębiał The Glenlivet, mam już wersje 15-letnią i 18-letnią, jeśli dalej pójdzie tak dobrze, to i na starsze będę polował. Ocena orientacyjna, do weryfikacji, gdy nabędę materiału porównawczego.


8.5/10

Komentarze