Ted Wilde: "Braciszek"
Spora dawka urokliwej prostoty kina niemego przy zachowaniu całkiem imponującej świeżości. Dynamiczna - ale nie nadgorliwie - gra Lloyda; banalna, lecz zgrabna historyjka; bardzo dobrze, żeby nie powiedzieć świetnie dobrana muzyka, a chyba nade wszystko godne zapamiętania nowatorstwo w operowaniu kamerą - ciężko, jak sądzę, przejść obojętnie nad znakomitą sceną z drzewem, a to tutaj wcale nie jedyna perełka. Wszystko to sprawia, że nawet prawie po dziewięćdziesięciu latach obraz ten może dostarczyć sympatycznej rozrywki, niemęczącej wcale za bardzo starzyzną. Nie jestem fanem slapsticków, ale tutaj gagi wypadają nieźle, są naprawdę pomysłowe i różnorodne, a całość stanowi coś więcej niż burleskę. Pewne ograniczenia, pewne niedobory, wynikające w największej mierze z roku nagrania, są oczywiste i nie jest to film, do którego będę miał kiedyś potrzebę wrócić (może poza wspomnianą sceną), nie będę grzmiał o wiekopomnym dziele, ale ogląda się go całkiem przyjemnie.
6.5/10
Komentarze
Prześlij komentarz