Stolichnaya Elit
Tak jak zaznaczałem we wstępie, zamierzam dać jedną (i prawdopodobnie jedyną) okazję do zaprezentowania się na moim blogu każdemu gatunkowi alkoholu spośród długiej listy tych, które mnie nie interesują pod kątem smaku i aromatu. Jednym z nich jest czysta wódka, a w zasadzie stoi ona na ich czele - spośród wszystkich destylatów ona bowiem interesuje mnie chyba najmniej i raczej nietrudno się domyślić, dlaczego. Słowem-kluczem jest tu słowo "czysta". Tak, miarą jakości wódki jest nie intensywność, bogactwo, piękno i złożoność smaku i aromatu (naczelne wartości trunków, za jakimi podążam), a coś w zasadzie przeciwnego, czystość, a więc - brzydko mówiąc, ale to prawda - jak najdoskonalsze wypranie ze smaku i aromatu. Jednocześnie smaku wódki nie da się z niej wyprać całkowicie, a jest on ordynarny. To chyba jedyny alkohol występujący w formach ekskluzywnych, do którego mam stosunek wręcz wrogi - postrzegam wódkę za głównego sprawcę alkoholizmu (wystarczy spojrzeć, w których krajach problem alkoholizmu jest naprawdę wielki, tak bardzo, że stał się aż motywem kulturowym), za destylat służący jedynie do jak najprostszego dostarczania alkoholu do krwi, a idąc za tym za coś, co oducza ludzi znajdowania w innych również napojach alkoholowych niezwykłych doznań smakowo-zapachowych, degraduje je - również te najbardziej szlachetne - do roli "upijaczy". Wciąż jednak wódka to niezwykle doniosły kulturowo napój (inna sprawa, czy pozytywnie) i wylosowałem degustację reprezentatywnego jej przedstawiciela już na samym początku bloga - nie pozostaje mi nic innego, jak powiedzieć: "miejmy to już za sobą".
Miałem już okazję pić wódkę z najróżniejszych półek - tego najniższego albo prawie najniższego poziomu (okrutny Bols i ze dwie inne podłości, których nazw na szczęście już nie pamiętam), tego tzw. premium (Finlandia, Absolut, Smirnoff) oraz najwyższego (Beluga, Grey Goose, Belvedere, Imperia). Różnica jest dość ogromna pomiędzy pierwszymi dwoma poziomami - pomiędzy drugim i trzecim jest wyraźna, ale nie za duża, podczas gdy cena rośnie dużo bardziej. Uważam więc wódki z tego ostatniego poziomu za straszną drożyznę, którą nie warto sobie zawracać głowy, chyba że okazja jest duża i zależy nam, by podnieść czystość i łagodność wódki jeszcze trochę za wszelką cenę. Jest co prawda pewna nagroda pocieszenia - w ten sposób możemy sobie na całe życie zachować przepiękną butelkę, bo czyste wódki są zdecydowanie najwymyślniej i najpiękniej po prostu pakowanymi alkoholami na świecie. Beluga jest klimatyczna i niezwykle oryginalna, Imperia rozbraja monumentalizmem, a już butelka Belvedere to małe dzieło sztuki. Uznałem, że pierwsza i ostatnia degustacja wódki na blogu to wystarczająco duża okazja, by otworzyć inną czystą z równie wysokiej półki - Stolichnayę Elit (o podobnie zachwycającej butelce, choć może trochę mniej bezpośrednio).
Stolichnaya Elit to elitarna wersja zupełnie nieelitarnej Stolicznaji, jak rzecze wikipedia - najpopularniejszej rosyjskiej wódki. Na pewno jest jedną z najpopularniejszych. Elit destylowana jest z mieszanki pszenicy ozimej, pszenicy jarej i żyta z okolic Tambowa. Stamtąd jedzie do Rygi, gdzie poddana jest filtracji, przepływając przez kolumny z piaskiem kwarcowym i węglem brzozowym. W końcu zostaje zamrożona do -18 stopni Celsjusza, co oczyszcza ją z wszelkich pozostałych zanieczyszczeń. Tak wygląda wymyślna teoria.
Rozprawianie o barwie byłoby pewnym nadużyciem, przechodzę do zapachu. Tam istotnie dominuje wszystko zwyczajna woń etanolu, acz jeśli bardzo się chce, da się tam wyczuć coś miłego dla nosa, pewną słodycz; powiedziałbym nawet, że jest to zapach dość łagodny, nieodrzucający, choć i kompletnie nieciekawy - czuję może jakieś nuty, które faktycznie powiązałbym ze zbożem albo trawą. W smaku podobnie, trzeba oddać, że jak na swą moc jest to trunek bardzo, bardzo łagodny i przystępny, ale nie dzieje się tu kompletnie nic interesującego. Finisz, a raczej pewne jego aspekty można co prawda nazwać nawet w miarę przyjemnym (acz znowu - im dalszy, tym bardziej).
Nie było tak tragicznie. Zapamiętałem wódki, również te luksusowe, nieco paskudniej. Tutaj było niemal neutralnie, przy tym kosmicznie nudno. Istotnie, jeśli chodzi o dostarczenie alkoholu do krwi, to ten trunek zrobi to najszybciej i najłatwiej. Mnie o to nie chodzi, więc pozostała zawartość pięknej butelki - czyli chyba jakieś 0,68 litra - ląduje głęboko w szafie i czeka na kogoś, kto preferuje takie atrakcje. Chyba największa zaleta wódki to sentyment, jaki wywołuje - jak zapewne dla prawie każdego Polaka, tak i dla mnie wódka była pierwszym mocnym alkoholem, jaki wziąłem do ust (jakże pamiętny Sobieski na osiemnaste urodziny, którego butelkę - wraz z dobrą setką pozostałej w niej wódki! - ciągle mam w pokoju). No i chyba drugim, trzecim i jeszcze paroma (z małą przerwą na whisky). Jak zapewne dla prawie każdego człowieka, tak i dla mnie pierwsze alkoholowe posiedzenia są wspomnieniami, do których wracam często i z przyjemnością.
4.5/10
Komentarze
Prześlij komentarz