Stendhal: "Czerwone i czarne"

1830

Najmocniejszą stroną tej problematycznej powieści jest oczywiście fantastyczny portret psychologiczny głównego bohatera – myślę szczerze, że przed Stendhalem nigdy nieosiągnięty z taką złożonością i oryginalnością przy zachowaniu dużego realizmu, i chyba jeszcze przez ładnych kilkadziesiąt lat niezrównany. Postać Juliana Sorela jest imponująco wielowarstwowa, głęboka i skomplikowana, stanowi misternie usnuty, prawdopodobny wynik wrodzonej natury i wielu wpływów (relacje z ojcem, przesiąknięcie bonapartyzmem, położenie w hierarchii społecznej, otoczenie), jest bardzo trudna do oceny, dlatego że jest tak silnie oddalona od czystej czerni i czystej bieli, jak to tylko możliwe. Nie sposób w paru zdaniach tej postaci wytłumaczyć, w końcu jest ona rozpostarta na całej powieści, ale zauważmy chociażby osobliwe połączenie wyrachowanej chęci wspinania się po drabinie społecznej z silnym poczuciem specyficznie rozumianego honoru, wysokiej inteligencji i chłodnej kalkulacji z romantyczną porywczością, skłonnością do podejmowania czynów szalonych z przyczyn zupełnie błahych dla obiektywnego obserwatora. Zauważmy tę skomplikowaną sieć ambicji, dumy, marzeń o wielkich czynach, nienawiści do arystokracji, zawiści, pogardy dla prawie całej ludzkości, ale i pewnej szlachetności, miękkości serca. Bardzo ciekawie są także namalowane dwie miłości Juliana – na tym, co ciekawe, psychologia Stendhala się kończy, wszystkie inne postacie, a jest ich sporo, są raczej nieciekawe i płaskie. 

Druga mocna strona to oddanie epoki – Stendhal w osobie Juliana, ale i jego otoczenia mistrzowsko odzwierciedla Francję swoich czasów, Francję po podwójnej traumie rewolucji i powrotu Burbonów, opętaną obłędem rozgrywek politycznych, podzieloną, mieszającą wiele stronnictw w kościele, administracji, wojsku, powiązanych ze sobą siecią skomplikowanych, wielkich i malutkich intryg, zależności, wojenek. To niezbyt szlachetne i odpychające środowisko staje się zapewne głównym czynnikiem, który z natury być może poczciwego Juliana czyni wyrachowanym, pogardliwym, a jednocześnie pełnym zawiści. 

W końcu brutalnie realistyczny obraz miłości i życia w ogóle. Nie sposób się dziwić, że Stendhal, żyjąc w dobie romantyzmu, przed śmiercią nie zyskał uznania - jego dzieło wydaje się fragmentami antyromantyczne, mimo że są tu i motywy romantyczne na wskroś, nieomal werterowskie. Są one jednak przedstawione w świetle zimnym, odpychającym. Nieliczne chwile szczęścia Juliana kwituje autor oschle, rozwodzi się nieporównanie dłużej nad jego licznymi załamaniami. W relacji Juliana z Matyldą Stendhal brutalnie odsysa miłość z idealizmu, ukazuje ją jako uczucie obrosłe i napędzane zazdrością, ambicjami ego, kalkulacją korzyści emocjonalnych i materialnych oraz paroma innymi niepięknymi przypadłościami, zaś sposób, w jaki główny bohater ostatecznie zdobywa swoją ukochaną, wyraża pewną ponadczasową, stuprocentowo aktualną i brzydką prawdę o relacjach damsko-męskich. Całość powieści, pomijając już nawet sam tragizm fabularny, który jest ewidentnym wynikiem romantycznej porywczości głównego bohatera, tchnie zresztą atmosferą ponurą, atmosferą bezwzględności, podłości, chłodu (wiele uczuć jest tu gorących, ale żadne nie jest ciepłe, żeby tak to ująć). Żadna postać nie wzbudza we mnie sympatii, w każdej co do jednej więcej cech odpycha niż przyciąga. Patrząc na końcową dedykację, właśnie tak posępnie miało być. 

Wspomniana oschłość łączy się też z charakterystyką języka Stendhala, który jest wprawdzie inteligentny i rzeczowy, jeśli chodzi o analizę emocjonalną, ale nie da się nazwać go pięknym czy fascynującym, z żadnej strony. Stąd nigdy go nie pokocham, ale „Czerwone i czarne” przeczytać wypada


8.0/10

Komentarze