Stan Getz, Dizzy Gillespie & Sonny Stitt: "For Musicians Only"
1958
Nie jest to może album wiekopomny, ale świetna okazja, by posłuchać bopu w jego pierwotniejszej wersji (bebopowej w opozycji do hard bopowej), ale nie w formie około trzyminutowych kawałków, tylko długich jamów, na które pozwolił winylowy longplay. Trio wyjadaczy z lat 40. gra tu tak, jak się grało kiedyś - bez specjalnego przywiązywania wagi do tematów; bez wielkich ukłonów w stronę sekcji rytmicznej, traktowanej dość rzemieślniczo, bardzo nisko zmiksowanej; bez przesadnej melodyjności, ciepła, swingu. Improwizacja, surowa wirtuozeria, ekspresja solisty i popis zdolności technicznych - oto wszystko, a reszta jest niczym. Ja tam bardzo lubię sekcje rytmiczne, tematy i hard bopowy żar i wolę późniejsze fazy bopu, ale czysty bebop ma swój urok i swój wyjątkowy charakter, a zdolności techniczne trzech liderów czy raczej kolaborantów - zwłaszcza Dizzy'ego - są bardzo imponujące. Szczególnie pierwszy utwór - nomen omen Bebop - jest czymś, czego lepiej nie przegapić: zagrany na diabelskim, nienormalnie szybkim tempie, prezentuje niesamowitą wirtuozerię wszystkich trzech solistów, imponującą zwłaszcza dlatego, że mimo takiej szybkości udaje im się przemycić ładunek emocjonalnych w swoich solówkach. Bardzo dobra jest też - może nieco o dziwo - jazzowa interpretacja "Oczu czarnych". Ostatnie dwa utwory, jakkolwiek dalej zachwycają wirtuozerią, popadają już nieco za mocno w główny problem tej muzyki - za dużo wirtuozerii technicznej, za mało wirtuozerii emocjonalnej vide atmosfery. Być może bebop ze swoją surowością nadawał się jednak bardziej właśnie do trzyminutowych utworów?
7.0/10
Komentarze
Prześlij komentarz