Smog: "Knock Knock"
Trzeba oddać temu albumowi subtelność i przyjazność (zupełnie nie przeszkadza, kiedy leci sobie w tle, a nawet wzbogaca to tło), ale jest rażąco nijaki, nędzny, lichy. Formalnie skrajnie banalny, prosty (chociaż nie prostacki), po prostu szaleńczo nudny - Callahan buduje większość piosenek na jednym czy dwóch pomysłach typu motyw o długości paru sekund, zapętlanych zwykle do końca utworu, licząc, że jego ładny, ale nienadzwyczajny wokal załatwi resztę. Czasami magia minimalizmu działa i wychodzi coś udanego, ale ponad połowa piosenek jest albo nieudana, albo przeciętna.
Artysta przeplata obsesyjnie spokojne, medytacyjne, folkowe ballady z folk rockowymi piosenkami o większej energiczności. W tych pierwszych banał harmoniczno-melodyczno-rytmiczny jest poniekąd usprawiedliwiony, ale mają one swój problem - płaczliwość wchodzącą na tereny pretensjonalności. Smutek na ogół zbyt na siłę, niepoparty formą, skutkuje wrażeniem braku autentyczności. W mniejszym lub większym stopniu dotyka to wszystkich spokojnych utworów na albumie, ale River Guard bardzo nieznacznie i ostatecznie wychodzi z tego bardzo przyjemna, klimatyczna ballada z nieprzegiętymi emocjami. Obronną ręką wychodzi też z trudem Sweet Treat. Co do piosenek energicznych, to są nieudane po prostu dlatego, że wykluczają klimat, a Callahan nie ma za ciekawych pomysłów, więc są dość nudne. Tu wyjątkiem jest rytmicznie chwytliwy, pokazujący trochę charakteru Held i w mniejszym stopniu Hit the Ground Running, które fajnie narasta, szkoda tylko że do niesmacznych dziecięcych chórków.
Muzyka solidna, mająca jakieś mocne strony, ale bardzo malutka (pod chyba każdym względem poza klimatem jednego utworu) i nieciekawa.
5.5/10
Komentarze
Prześlij komentarz