Siekiera: "Nowa Aleksandria"
Jest bardzo rozsądnym konsensusem, że Nową Aleksandrię uważa się za jeden ze szczytów polskiej muzyki rozrywkowej. Poza Niemenem w formie może to nawet być najwyższy szczyt. Niezwykle dojrzałe podejście do tworzenia popu zaprezentował tu Tomasz Adamski, dzięki czemu bez ciekawych instrumentalistów i bez poważnych zdolności kompozytorskich zdołał sprezentować posępnej, szarej Polsce końca PRLu wyrazistą, hipnotyzującą i klimatyczną muzykę, będącą przy okazji muzycznym zwierciadłem miejsca i czasu, w których powstawała.
Sukces Siekiery osiągnięty został wybitnie podobną ścieżką do sukcesu Joy Division - śmiało można nadwiślańską grupę nazwać polskim JD i nikt się nie powinien obrazić, po pierwsze ze względu na podobieństwa formalne, po drugie wcale podobną jakość (mimo wszystko nieco mniejszą po stronie polskiej) i po trzecie niemal identyczny sposób dochodzenia do celu, jakkolwiek tylko cele, to znaczy atmosfera, znacząco się różnią. Tak jak u Brytyjczyków jednak, tak tutaj świętością jest brzmienie, post-punkowa chwytliwość rytmiczna i melodyczna oraz nade wszystko właśnie atmosfera. Główna różnica to mniejszy nacisk na bas, a większy na perkusję i mniejszy nacisk na mrok, a większy na chłód. Może trochę monotonne, ale absolutnie hipnotyzujące rytmy wygrywane przez wysoko zmiksowaną, brutalnie brzmiącą perkusję; ciężki, twardy i nieco profetyczny wokal; szorstkie i ostre acz melodyjne riffy gitarowe - to ciało. Przejmująco zimne, posępne syntezatory, tak zmiksowane, by zdawały się dochodzić z daleka i tworzyć wrażenie rozległych pustych przestrzeni - to dusza. Związek ciała z duszą - muzyka krwista, ciężka, męska, twarda, ale zarazem nastrojowa, wrażliwa, refleksyjna. Tylko że tak maksymalnie "po męsku" wrażliwa, bez ani jednej łzy, z twardą gotowością na znoszenie ponurej egzystencji do końca. Przytłaczająca i posępna, ale na swój sposób magiczna atmosfera socjalistycznych blokowisk, którą zachowały one częściowo nawet do dziś, czasów teoretycznie cieplejszych i mniej szaroburych. Wyobcowanie, wielkomiejskość, szarość, ciężkie życie.
Idziemy przez las to otwarcie ciężkie i ostre, rządzone przez hipnotyzujący, ostro synkopowany rytm, agresywny riff, mantryczny wokal i groźne dźwięki syntezatorów. Ludzie wschodu osnuci są bardzo niepokojącą aurą mrocznej tajemnicy; „mostek” prowadzący ze zwrotek do instrumentalnego „refrenu” to jedna ze zgrabniejszych rytmicznie rzeczy na albumie, parę riffów jest bardzo pociągających, jest wyjątkowo interesująco od strony rytmu. Bez Końca to jeden z dwóch szczytów albumu, cudownie kontrastujący mroczne, nihilistyczne i nerwowe zwrotki z sentymentalnymi refrenami, w których wybucha posępna, ale piękna wrażliwość emocjonalna tego albumu. Drugim szczytem jest tytułowa Nowa Aleksandria, idealnie zbalansowane połączenie osamotnienia, pustki, sentymentu, agresji, mroku, wrażliwości i pierwiastka bardzo ziemskiej wzniosłości; wyjątkowo mocno opętane przez rozciągnięte na szerokiej przestrzeni syntezatory, z chwytliwą melodią, bogatym rytmem. Błyskotliwy dysonans pomiędzy wokalem a syntezatorami w Już blisko ma w sobie coś z obłędu, jak zresztą w sumie cały ten utwór (dziwne pohukiwania w tle, nieco nawiedzony wokal).
Piosenki są do siebie bardzo podobne, stoją na tych samych podwalinach, a różnią się głównie subtelnościami. Podobny jest nawet ich poziom - nie ma tu nic słabszego niż bardzo dobre, nie ma też z drugiej strony kawałków genialnych. Monolit, z którego co prawda można bez przeszkód wyjąć coś i posłuchać osobno, ale w całości słucha się jak jedną spójną kompozycję. Szczera, bezpretensjonalna i kreatywna muzyka.
8.0/10
Komentarze
Prześlij komentarz