Sidney Bechet: "Jazz Classics Vol. 1"
Niewiele można odnaleźć lepszych przedbopowych płyt niż ta niedługa, ale jakże bogata kompilacja singli Sidneya Becheta, nagranych w czasach, w których era dixielandu była już odległą przeszłością. Mamy tu trzy utwory typowo nowoorleańskie i trzy nieco współcześniejsze. Wśród tych pierwszych szczególnie Muskrat Ramble urzeka, będąc esencją pierwszego oblicza jazzu ze swoją wrzącą jak w kotle kolektywną improwizacją idealnie przecinających się dęciaków i niczym niezmąconym uderzeniem radości, optymizmu i beztroski. Choć tutaj chodzi przede wszystkim o kolektyw, a Bechet wykazuje się najmniej, utwór imponuje najbardziej z zestawu. Na pozostałych natomiast zachwyca już przede wszystkim wirtuoz saksofonu sopranowego i klarnetu, a jego solówki potrafią zaskoczyć niezwykłą lekkością, czuciem, inteligencją i nawet eksploracją brzmieniową (cudowne vibrato, ale nie tylko). Wszędzie słychać jego wielkość, ale szczególnie godne uwagi wydają się zaskakująco dojrzała i nastrojowa, przełamana gitarą interpretacja Summertime oraz Dear Old Southland, na której ujawnia się emocjonalny potencjał Becheta. Jedyna kompozycja samego saksofonisty, Blue Horizon, to całkowicie opętana przez blues ballada.
Kompilacja pozostawia uczucie żywego żalu, że Bechet nigdy nie przekroczył etapu trzy-czterominutowych, niezobowiązujących wykonań, często w dodatku cudzych standardów. Słychać, że był naprawdę znakomitym solistą; potwornie szkoda, że nie skusił go przynajmniej bop, ale pewnie - jak to z nowoorleańczykami - nie było na to nawet szans.
7.0/10
Komentarze
Prześlij komentarz