Sergio Leone: "Dawno temu w Ameryce"
Dość oryginalna i interesująca, choć nie w pełni sensowna próba zaadaptowania impresjonistycznego, spokojnego, rozpostartego i powolnego stylu, jaki Leone wypracował w swoim poprzednim filmie, na gruncie tematyki mafii nowojorskiej ery prohibicji i okolic. O ile takie "miękkie" podejście do kina poskutkowało świetnym westernem, o tyle w połączeniu z kryminalnymi historiami z nieco klaustrofobicznego miasta dało efekt dość dziwaczny - nie czujemy się zanurzeni w przestępczości, typowo mafijnego mroku jest niewiele (jest inny, emocjonalny), a główny bohater ma wokół siebie nieco zbyt pogodną aurę jak na gwałciciela, mordercę i złodzieja. Jak już jesteśmy przy grzechach, to należy wspomnieć o przeholowanej długości - pierwszy do skrócenia jest epizod o młodości bohaterów, ale często jest za długo, ostatecznie z półtorej godziny śmiało można by wyciąć i nawet film nie straciłby na tym swojego epopeicznego wymiaru. Poza tym to jednak bardzo przyjemny obraz o dobrych walorach formalnych (magia zbliżeń i oddaleń), fantastycznej rekonstrukcji historycznej Nowego Jorku z pierwszej połowy stulecia, niesztampowej kompozycji zgrabnie mieszającej przeszłość z teraźniejszością (niekiedy za pomocą cudownych przejść), co wzmacnia nieomal historiozoficzną poświatę filmu, bardzo dobrym aktorstwem i buntowniczo spokojnej, nieobfitującej przesadnie w strzelaniny, melancholijnej fabule, która koniec końców pozostawia atmosferę przygnębiającą. Swoją drogą złożyła się na ten film praca trzech wybitnych osobistości ze świata filmu, a z różnych jego rejonów - Leone, Morricone i De Niro. Wszyscy trzej są daleko od swojej najwyższej formy (w przypadku De Niro to akurat też trochę kwestia postaci o przeciętnej wyrazistości), ale nawet daleko od najwyższej formy robią swoje.
7.0/10
Komentarze
Prześlij komentarz